Cabré w opowiadaniach jest trochę inny, niż w powieściach. Przy czym to jest kwestia formy, a nie autora: na kilkunastu stronach nie ma dość miejsca, żeby się porządnie rozcabrować, rozsnuć wiele wątków, planów czasowych, rozstawić postaci i rozpostrzeć na nich monumentalną opowieść. Te opowiadania to maleńkie kawałki świata, nie na tyle duże, żeby wpaść w nie całą sobą, ale tak napisane, że chce się je uważnie smakować. Przeczytałem w dwa dni, robiąc sobie po każdym przerwę, pięć-dziesięć minut na odetchnięcie, na przeżycie, na wybrzmienie.
Mimo ograniczeń formy Cabré znalazł sposób, żeby się nią po swojemu pobawić. Mimo że każde opowiadanie stanowi autonomiczną całość, one nie są całkowicie niezależne. Przeciwnie, są powiązane w bardzo subtelny sposób, jak sieć pajęcza. Główny bohater jednego może się pojawić gdzieś na obrzeżach drugiego, osobiście albo we wspomnieniach; bohaterowie są powiązani koligacjami rodzinnymi; powracają motywy, tropy, sekwencje dźwięków.
Protip: jeśli jest się smutnym, warto ominąć w pierwszym czytaniu opowiadanie VIII, „Pamiętam”; zatrąca o tematykę Szoah i mocno kopie w żołądek.
8/10 (bardzo mocne).