1-3. Philip Pullman, His Dark Materials (Northern Lights; The Subtle Knife; The Amber Spyglass)

Książki dla dzieci? No chyba żartujecie. Young adult — to już prędzej. Ale tak naprawdę powiedziałbym, że „Mroczne materie” wymykają się grupom docelowym: wyobrażam sobie, że przeczytałby je ze smakiem i inteligentny ósmoklasista, i ja, i ja na emeryturze. Może nawet John Milton, gdyby żył w naszych czasach. Bo duch Miltona przenika tu każdą stronę, a Pullman nie kryje inspiracji „Rajem utraconym”, łącznie z tym, że tytuł całej trylogii jest cytatem z tego dzieła.

To jest teoretycznie fantasy. Ale kiedy myślę „fantasy”, to nie mam na myśli niczego podobnego. Nie ma tu elfów, krasnoludów, czarodziejów ani magii takiej, o jakiej zwykle myślimy. Pullman nie stworzył dla tej książki jednego świata, tylko całe multiwersum rzeczywistości równoległych. Jest w nim nasz świat, są inne, jedne przypominające znaną nam rzeczywistość bardziej, inne mniej, pełne efemerycznych stworów i dziwnych krajobrazów. Wśród tych podobnych do naszego — ten świat, w którym rozgrywa się akcja całej „Zorzy północnej” i z którego pochodzi Lyra, główna bohaterka.

I chociażby dla samego tego świata warto to przeczytać. Z pozoru wygląda jak nasz, ale w miarę czytania wychodzą na jaw subtelne różnice. Oto wszyscy ludzie mają dajmony – zanimalizowane dusze, zwierzęta nierozdzielne z osobami, których są częścią. (Za tym faktem idzie misternie skonstruowany i wiarygodny kod kulturowy.) Oxford, rodzinne miasto Lyry, ma uniwersytet, w którym pierwsze skrzypce gra nieistniejący u nas college Jordana, a na nim badacze zajmują się ni mniej, ni więcej, tylko eksperymentalną teologią (po naszemu: fizyką). Rzeczywistość geopolityczna wygląda nieco inaczej: Kościół, rządzony z Genewy przez papieża i podległe mu instytucje, jest głównym aktorem na scenie politycznej, a gdzieś na wschodzie leży Moskowia. Zamiast czekolady pija się napój zwany chocolatl, a elektryczność nazywana jest anbarycznością (oba słowa wywodzą się od nazwy bursztynu — pierwsze z łacińskiego electrum, drugie przez angielskie amber od arabskiego عنبر‎, ʿanbar). Samolotów nie ma, za to po niebie latają balony, zeppeliny, żyroptery i machiny wojenne napędzane myślami. Daleka Północ — Svalbard i okolice — jest domem dla opancerzonych białych niedźwiedzi (Iorek Byrnison jest chyba moją ulubioną postacią w całym cyklu), a oprócz tego można się tu natknąć na gipcjan (rzecznych Cyganów), wiedźmy, anioły, duchy i inne istoty. Mnóstwo smaczków w tej steampunkowej rzeczywistości. Lubię.

Długo, długo można by pisać o tym świecie, a przecież jeszcze nie doszliśmy do fabuły — skonstruowanej nie mniej misternie. Nie będę tu spoilerować, powiem tylko, że chce się za nią podążać. Acz może się to zmieniać w miarę lektury, bo im dalej w cykl, tym bardziej szerokokątnym obiektywem obejmuje Pullman swój wieloświat i tym zawilej zaplatają się losy postaci. Język tych książek jest charakterystyczny i nader plastyczny. Trochę tę plastyczność mi się trudno przyswajało w dużej ilości naraz, ale nie uważam tego za wadę.

Dodatkowy bonus w wydaniu, które czytałem (Scholastic), to symbole na każdej stronie drugiego tomu i ekscentryczne typograficznie cytaty w tomie trzecim.

Serialu nie oglądałem. Chcę!