Otwieram usta,
już pusta z nich leci mowa,
słowa bez znaczenia,
tony nieharmonijne i fałszywe brzmienia.
Zwierzęcych naprężeń to wentyl co spuszcza smrodliwe powietrze.
Głowa śpi jeszcze,
już,
wciąż od nowa.
Czy ranią me słowa, czy raczej leczą rany?
A jeśli ranią, to czy jak sidła zdradliwe,
czy skalpel wprawną ręką wiedziony?
A jeśli leczą, to czy prawdziwie,
czy uwięzioną tkankę zepsutą
tuż pod powierzchnią tają?
I jeśli czasem perłę mój język urodzi,
to w splotach słów ciepłych i miękkich podaną,
czy godzi ona w bliźniego jak ząb wypluty
i chrzęści, zgrzyta, szkodzi?
Gdy jestem zmęczony,
gdy roztargniony,
gdy spraw mam wiele na głowie,
co komu po moim słowie?
Milczenie jest złotem,
gdy w porównaniu słowo, co z ust wychodzi
szlamem ocieka zatęchłym.
Lecz nikczemnością (jest),
gdy strach tym samym błotem
usta knebluje,
a cisza zwodzi przez zaniedbanie.
Niech raczej piękno się stanie!
Czy w słów powodzi,
czy w ciszy,
ono wybrzmieć może!
Krzykiem są, czy milczeniem wielobarwne zorze?
_____