Wspaniała rzecz. Jestem zachwycony.
To jedna z tych książek, które ze zwyczajnych na pozór historii robią małe perełki. Na przemian śmiałem się i wzruszałem, czasem nawet do łez. Z zafascynowaniem obserwowałem, jak moje nastawienie do głównego bohatera ewoluuje od niechęci przez niezrozumienie, współczucie, sympatię, znowu niechęć, uznanie, podziw, by na koniec stwierdzić, że mieszczą się w nim wszystkie te rzeczy naraz.
Język tej opowieści jest żywy, bystry, dowcipny, pozbawiony zbędnych słów i dałbym solidną ósemkę — tak jak „Małym eksperymentom ze szczęściem”, którym ta książka jest bliska duchem — gdyby nie kot. Kot! Kot jest w niej bardzo ważny: nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się głaskać kota po okładce. A tutaj tak. Za kota więc dodatkowy punkt.