Kupiłem rower szosowy

Na ustalenie właściwiej liczby posiadanych rowerów kolarze mają następujący wzór:

L = n + 1

gdzie:

L – właściwa liczba posiadanych rowerów

n – liczba rowerów posiadanych obecnie

Ewentualnie istnieje inny wzór:

L = s – 1

gdzie:

L – właściwa liczba posiadanych rowerów

s – liczba rowerów która doprowadzi do rozpadu obecnego związku

Jak zatem połączyć kolarstwo z udawaniem że próbuje się podążać drogą życiowego minimalizmu?

Nie wiem ale chętnie się dowiem!

Przyczyny decyzji

Długo zastanawiałem się nad tym czy potrzebuje aż dwóch rowerów, ale niedawna przygoda na rowerze utwierdziła mnie w przekonaniu, że to będzie właściwa decyzja: Próbowałem w lesie pojechać boczną ścieżką i praktycznie od razu natknąłem się na powalone drzewa, które leżą, jak podejrzewam od czerwca. Kolejna wycieczka rowerowa i ten sam schemat – chce zwiedzić nowe, mniej znane ścieżki i zaraz muszę wracać na główny szlak albo przenosić rower i liczyć, że dalej będzie lepiej (spoiler: nie będzie).

Generalnie taka jazda na oślep przed siebie jaką lubiłem wcześniej jest obecnie mocno utrudniona bo zbyt często kończy się ciągłym przenoszeniem roweru nad powalonymi drzewami albo innymi przeszkodami, co znacznie redukuje możliwy do pokonania dystans. Przez co mój życiowy rekord – 100km w jeden dzień, ciągle nie został pokonany.

To był ostateczny argument za tym zakupem bo na samym początku przygody z rowerami bardzo sceptycznie podchodziłem to tak wyspecjalizowanego roweru jak rower szosowy. Ale już od co najmniej półtora roku coraz bardziej zmieniałem zdanie.

Zaczęło się właściwie od tego, że dokładnie zdefiniowałem co chce robić na rowerze – zwiedzić ciekawe okolice, podziwiać ładne widoki i poczuć jakąś odmianę od siedzenia non stop w tym samym pokoju na tym samym krześle i patrzenia się ciągle w ten sam monitor. Ale takie zwiedzanie działa najlepiej jak ma się spory zasięg – w promieniu 30km od domu do zwiedzania jest już całkiem sporo, ale w promieniu 50km, 100km a nawet 200km do zwiedzania jest znacznie, znacznie więcej. Dlatego zacząłem interesować się pokonywaniem jak największych dystansów na swoim rowerze. To z kolei doprowadziło do tego, że zacząłem więcej jeździć po utwardzonych drogach.

Znacznie łatwiej przejechać więcej jak jedzie się lżej. Przez co zacząłem kombinować ze swoim „góralem”: założyłem niby podwójne opony, które miały sprawić, że po asfalcie i utwardzonych nawierzchniach będzie się lżej jechało a w trudniejszych warunkach do akcji dołączy boczny bieżnik, który umożliwi jazdę także w bardziej wymagającym terenie. Coś tam poczułem przy tej zamianie, ale ile z tego to efekt placebo, to nie wiem. Zacząłem już myśleć o zamianie amortyzatora na sztywny widelec i zmianie kół na węższe/większe o ile rama pozwoli. Ale na szczęście opamiętałem się zanim zdążyłem zepsuć ten rower. Takie zmiany nie mają większego sensu bo pseudogóral nie stanie się nagle rowerem szosowym.

Dlatego nabrałem przekonania, że dobrze mieć jeden rower na dobre nawierzchnie a jeden na cioranie po terenie, jak chce jeździć tak i tak. Nie chciałem rezygnować z okazjonalnej jazdy po lasach i trudniejszych drogach, ale nabrałem przekonania, że to nie idzie w parze z biciem rekordów w przejechanym dystansie więc poza pseudogóralem będę potrzebował roweru który poniesie mnie tak daleko jak to tylko możliwe. Ale impulsu do urzeczywistnienia tego pomysłu nie było, aż do teraz.

Pierwsze skutki decyzji

Rowery szosowe do tanich nie należą nawet jak się nie szaleje z osprzętem z najwyższej półki i karbonowymi ramami. Więc taki wydatek stanowił istotny bodziec, który w końcu pozwolił mi się wyrwać z błędnego koła w którym znajdowałem się od dłuższego czasu.

Postanowiłem, że moim hobby numer jeden będzie kolarstwo (jedyny sport który sprawia mi frajdę) i zrezygnuję z prób poważnego tworzenia gier, komiksów czy czego tam jeszcze. Sprawiło to, że poczułem się wolny. Taki prawdziwie wolny. Wychodzi na to, że tkwiłem w toksycznym związku ze swoim hobby, które już dawno przestało sprawiać mi jakąkolwiek przyjemność a stało się dużo gorszą wersją pracy (moja praca przynosi mi nie tylko pieniądze ale jeszcze do tego efekty przez co jest znacznie przyjemniejsza).

Aż chciałoby się z tego zrobić modne: „Nowy rok, nowy ja” ale miałem falstart i rower kupiłem jeszcze w grudniu.

Skutkiem tej decyzji w pierwszej kolejności było to, że w końcu zabrałem się za długo odkładany serwis mojego styranego pseudogórala i teraz strzelająca tylna piasta już nie strzela.

Drugim skutkiem tej decyzji było to, że postanowiłem nie odkładać roweru na zimę i byłem już na kilku jazdach na śniegu (na pseudogóralu nie na rowerze szosowym) i muszę powiedzieć, że zabawa jest przednia, choć daleko to się tak nie zajedzie. Niestety śnieg się skończył i przyszło wstrętne błoto, na co jeszcze remedium nie mam, więc zamiast jeździć na rowerze piszę ten wpis.

Navigation

↩ Back to home