10. Zygmunt Miłoszewski, Uwikłanie

Pierwsze spotkanie z prokuratorem Szackim na plus. To kryminał, w którym w warstwie kryminalnej nie mam się do czego przyczepić. Wszystko jest jak trzeba: jest trup, jest śledztwo, są przeszkody, są mylne tropy i jest efektowne rozwiązanie zagadki na końcu. Ale podobały mi się w tej książce też inne rzeczy.

Po pierwsze, to, że główny bohater jest prokuratorem. Mam raczej mgliste skojarzenia z tym słowem — amerykańskie seriale sądowe, a w polskim kontekście upolityczniony urząd Prokuratora Generalnego — i nie miałem świadomości roli, jaką prokurator pełni u nas w śledztwie. Mam wrażenie, że Miłoszewski odrobił pracę domową przy riserczu; jest to napisane spójnie i wiarygodnie.

Druga rzecz to tło społeczno-geograficzne tej historii. Te mikroprasówki, którymi się zaczyna każdy rozdział, osadzające go w rzeczywistości, którą pamiętam jeszcze dość wyraźnie; to, którędy Szacki jeździ przez Warszawę; to, gdzie się tworzą korki i o czym mówi radio, kiedy samochód w nich stoi – wszystko to przywodziło mi na myśl z jednej strony kryminały skandynawskie (choć oczywiście z zachowaniem proporcji: Miłoszewski to nie Larsson, a Polska to nie Szwecja), a z drugiej „Złego” Tyrmanda: jak tamta, tak i ta książka ma za bohaterkę Warszawę.

I wreszcie to, że w fabule ważną rolę odgrywają ustawienia hellingerowskie. Temat śliski i zahaczający o pseudonaukę, ale poprowadzony umiejętnie, tak że nie odłoży książki z niesmakiem ani ktoś, kto odrzuca tę teorię jako programowo nieweryfikowalną, ani osoba, która uczestniczyła w tej formie terapii i ją sobie ceni.

Przeczytam następne tomy. Mocne 7/10.