20. M. L. Longworth, Śmierć w Château Bremont

Chciałem lubić tę książkę. Kryminał, którego akcja rozgrywa się w Prowansji? Tak, poproszę! Taki z porządnym trupem na kilku pierwszych stronach, wartką akcją, opisami urokliwych prowansalskich krajobrazów i francuskimi kawiarenkami.

I niby wszystko to tu jest, ale takie jakieś… drętwe. Autorka wprawdzie zadbała o nadanie postaciom indywidualnych rysów, ale brak im głębi i charakteru; wydarzenia opisane są w sposób mało porywający, tak że miałem wrażenie pustosłowia. W którymś momencie zaczęło mi przeszkadzać słowo „szybko”, używane obficie dla podkreślenia tempa, z jakim bohaterowie robią to czy owo – w stężeniu nawet po kilka razy na stronę budzi to niesmak. (Teraz policzyłem: to słowo pada w książce aż 102 razy!)

Wikipedia mówi, że po sukcesie tej powieści powstało dziewięć następnych z Antoine’em Verlakiem w roli głównej. Dziękuję, postoję.