7/10 w mojej prywatnej skali znaczy mniej więcej „dobrze się czyta”, 8/10 – „wciąga jak bagno”, a 9/10 (dycha jest zarezerwowana dla książek życia) – „nie dość, że wciąga jak wyżej, to jeszcze autor wygrywa na czytelniku takie melodie, że aż dusza tańczy”. Język rosyjski ma na to piękne słowo „duszoszczipatielnyj”. I taka jest ta baśń.
Dziewiętnastowieczna Galicja Raka porośnięta jest lasami, zamieszkiwanymi przez stwory, których lepiej nie spotkać na swojej drodze: rozmaite licha, leszych, rodzanice i czarty; a także inne, starsze niż ludzka pamięć. Przede wszystkim zaś węże, na czele z dawno śpiącym Wężowym Królem. A dla galicyjskich chłopów, zwłaszcza dla młodego Kóby Szeli, ich istnienie jest równie oczywiste co kościół w niedzielę, wódka i własna ciężka dola. Skojarzenia leśmianowskie miałem od samego początku: nie zdziwiłbym się, gdyby duch Leśmiana siedział dusiołkiem Rakowi na ramieniu, podszeptywał słowa (bo język tej książki jest niesamowity, potoczysty i rozsnuty) i nucił piosenki ludowe, które od pierwszej strony cytuje autor. Tak.
To jeden z dwóch głównych składników magicznego eliksiru tej baśni. Drugim jest bolesny realizm chłopskiej (Szela powiedziałby: chamskiej) egzystencji, któremu na imię Okrucieństwo, a na drugie Niesprawiedliwość. Z sugestywnym pietyzmem pokazuje Rak relacje między chłopami a panami, barwnie i z dbałością o krwawe szczegóły rysuje sceny drastycznej, bezsensownej przemocy, rozbojów, gwałtów i morderstw. Bo to jest mroczna baśń. Nie dla każdego i nie na każdy nastrój.
I w drodze bohatera przez życie splatają się te światy, ten prawdziwy, który ma do zaoferowania wyłącznie krew, ból, pot i łzy, i ten wężowy, nieprawdziwy, a przecież jakby prawdziwszy – i nie wiadomo, gdzie się kończy jeden, a zaczyna drugi. I w centralnym momencie tej historii, rozdzielającym obie części książki i łączącym je ze sobą niby we wstęgę Möbiusa, zaczynamy zadawać sobie pytania: czy jakakolwiek sprawiedliwość jest w ogóle możliwa? Czy jeden człowiek może cokolwiek zmienić, nawet gdyby dostał do ręki możliwość kształtowania rzeczywistości po pańsku? Czy w ogóle możliwy jest inny porządek rzeczy, niż ten, w którym pan jest panem, a cham chamem? I jak to bywa w dobrej literaturze, nie ma łatwych odpowiedzi.
Przystępując do lektury, o rabacji galicyjskiej wiedziałem tyle co nic; jakieś szczątkowe strzępy wiadomości ze szkoły i niewyraźny powidok Szeli jako widma z „Wesela”. Z radością stwierdzam, że zupełnie to nie przeszkadzało w lekturze. Widać, że risercz został odrobiony porządnie, całość zresztą zaopatrzona jest w posłowie napisane przez historyka i stanowiące rys historyczny chłopskiego powstania. Za to cieszę się, że nie zajrzałem do żadnej recenzji – po lekturze przejrzałem kilka i wszędzie są spojlery.
Wisienką na torcie są odniesienia kulturowe, które autor puszcza do czytelnika: wyłapałem nawiązania od Tolkiena po Lovecrafta, od Reja po Mickiewicza, a przeoczyłem pewnie drugie tyle. Całość to niesamowity, jedyny w swoim rodzaju tygiel. Bardzo polecam.