21. Jaume Cabré, Cień eunucha

Cabré jak zawsze rewelacyjny (właściwie można by to skracać do CJZR, przyda się w kolejnych czytatkach – jeszcze co najmniej trzy jego książki przede mną). I jak zawsze soczysty. I jak zawsze o ludziach, ich historiach i emocjach. Miłość i śmierć. Muzyka i cisza. Przyjaźń i tajemnice. Wszystko to tutaj jest, prawdziwe, namacalne, magicznie przeżywalne.

Ta książka kojarzy mi się dodatkowo ze „Zwierzeniami klowna” Bölla. Jak tam, tak i tutaj oś fabularna jest bardzo prosta, minimalistyczna wręcz: przychodzi dwójka ludzi do restauracji i rozmawiają ze sobą przez całą książkę, jedząc obiad. (Trudno mówić i jeść naraz, więc obiad zasadniczo stygnie.) Mówi głównie on, Miquel o Wielu Przydomkach, główny bohater: raz, że obiad został zwołany w celu wspominania zmarłego przyjaciela, a dwa – że restauracja mieści się w domu, w którym Miquel się urodził i przeżył dużą część życia. I zza każdego rogu wyglądają wspomnienia, sięgające dwustu lat poprzez pokolenia wstecz. I jak to u Cabrégo, od zdania do zdania narracja przeskakuje między pokoleniami i bohaterami w sposób, który byłby chaotyczny, gdyby nie był tak konieczny do opowiedzenia tej historii.

Mam taką myśl, że ta książka może być dobrym wyborem na pierwszy kontakt z Cabrém. Ta historia nie jest aż tak obszerna jak w późniejszych powieściach, łatwiej, mam wrażenie, zapanować nad tymi przeskokami czasowymi, cały czas pozostajemy zasadniczo w obrębie jednego kraju i jednej kultury, no i dwieście lat to nie siedemset. Ale też mamy tu smaczki charakterystyczne tylko dla tej książki: struktura wpisana w konstrukcję konkretnego dzieła muzycznego, cytaty z tegoż dzieła (dosłownie z partytury!), no i przydomki!

9/10 (nie 10, bo gdyby miała być dycha, to dla „Wyznaję” zabrakłoby skali).