4. Josef Škvorecký, Przypadki inżyniera ludzkich dusz

Po tej lekturze odżyła we mnie dawna myśl, żeby kiedyś przeczytać Szwejka w oryginale. Czytałem tylko pierwszy rozdział, kiedyś, dawno, i zostało mi z niego wrażenie gawędziarskości. Takim samym słowem określiłbym „Przypadki…”: to książka gawędziarska.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to tytuł pierwszego rozdziału: „Poe”. (W tytułach kolejnych rozdziałów mamy Hawthorne’a, Twaina, Conrada, Lovecrafta i tak dalej). Bo głównego bohatera, Daniela Smiřickiego, tytułowego „inżyniera”, czeskiego pisarza, literaturoznawcę, wykładowcę uniwersyteckiego i kobieciarza mieszkającego na stałe w kanadyjskim Mississauga, poznajemy na sali wykładowej, kiedy zagaduje swoich studentów (a zwłaszcza studentki) o znaczenie rozmaitych wyimków z literatury amerykańskiej.

Mieszają się w tej książce opowieści o literaturze z opowieściami o życiu – kulturalnym, salonowym i nie tylko – czeskiego środowiska imigranckiego w Kanadzie, a także ze wspomnieniami z czasów okołowojennych i cytowanymi in extenso listami. Czasem są wymieszane tak dobrze, że jedna historia płynnie (acz nie tak niepostrzeżenie jak u Cabrégo) przechodzi w drugą. Istny groch z kapustą: raz wzruszający, kiedy indziej śmieszny, to znów nudny i przegadany. To ostatnie by może mi bardziej przeszkadzało, gdyby fabuła miała wyraźnie zarysowane zawiązanie, zwroty akcji i na końcu efektywną pointę. Ale zupełnie nie o to chodzi. Miałem wrażenie, że siedzę w czeskiej gospodzie, wcinam knedliki, piję kufel piwa za kuflem i jestem zasłuchany w gawędę kogoś, kto umie opowiadać i przypominają mu się różne rzeczy. Wchodzi.