29. Guy Gavriel Kay, Tigana

Po nadętym i przekombinowanym „Fionavarskim gobelinie” podchodziłem do „Tigany” nieufnie. I z radością stwierdzam, że Kay się zrehabilitował z nawiązką.

Najkrótsza recenzja: na czas czytania tej książki zostałem nacjonalistą. To znaczy.

Oto półwysep, na którym współistniało dziewięć krajów, pada ofiarą inwazji z dwóch stron naraz i, podzielony, trafia w chwiejną równowagę sił między dwoma mocarstwami. Jeden z imperatorów żywi podsycaną żądzą zemsty nienawiść do jednej ze swoich nowych włości. I tak kraj, który kiedyś błyszczał świetnością swoich miast, pól i lasów, zostaje zniszczony, sprowadzony do roli podrzędnej prowincji, a pamięć o jego nazwie i istnieniu – siłą magii wymazana ze świadomości mieszkańców całego półwyspu. Historia zna przypadki damnatio memoriae pojedynczych władców czy wydarzeń; u Kaya na wieczne zapomnienie zostaje skazany cały kraj.

I jak tu nie kibicować ludziom, których czar nie objął i którzy spiskują ku naruszeniu owej chwiejnej równowagi sił?

Świetnie, barwnie, żywo napisana opowieść, inspirowana historią renesansowych Włoch. Jest tu świat, w który się wpada z uszami, a na nim miłość i nienawiść, lojalność i zdrada, sacrum i profanum: wszystko, czego chciałoby się od powieści fantasy o smaku historycznym. To więcej niż wciągające czytadło: to jest dobra książka.