💾 Archived View for danieljanus.pl › czytatki › 2020 › 6.gmi captured on 2024-08-31 at 12:00:24. Gemini links have been rewritten to link to archived content
⬅️ Previous capture (2022-06-03)
-=-=-=-=-=-=-
O. Matko. Bosko.
Rzuciłem się na to, bo miałem świetne wspomnienia z przeczytanych kiedyś „Lwów Al-Rassanu”, a ludzie mówią, że „Pożeglować do Sarancjum” też dobre, i „Tigana”, i w ogóle… A powstrzymałem się od rzuceniem tego wielkiego tomiszcza (cała trylogia w jednej 1300-stronicowej cegle) i doczytałem do końca ze względu na trzy rzeczy: sunken cost fallacy; ciekawość fabuły i świata (to się ogólnie trzyma kupy i jest jedną z mocniejszych stron całości); oraz ciekawość, ile maksymalnie razy tłumaczce (Dorocie Żywno) uda się upchnąć na jednej stronie swoje ulubione słowo: „jednakże”.
Serio. Szacuję sumaryczną liczbę jednakżów w tej książce na tysiąc kilkaset. To słowo pada nie tylko do znudzenia w opisach, ale też w dialogach. Ludzie (i krasnoludy, i elfy, zwane dla niepoznaki lios/svart alfarami) tak do siebie tam mówią! Kapcie by mi spadły, gdybym je akurat miał na nogach, kiedy przeczytałem, że ktoś do kogoś powiedział „jednakże” w samym środku toczącej się bitwy!!! Z innymi słowami jest nie lepiej: tłumaczka nie potrafi napisać „prawie”, wszystko musi być „niemal”; nikt nikogo nie więzi, za to wszyscy wszystkich „spętują”, już od pierwszego zdania.
Drugi tom przetłumaczyła inna osoba i język tego tłumaczenia jest trochę lepszy, acz wydawca nie zadbał o to, żeby uspójnić pisownię okołofionavarskich słów i zwrotów (Jakuszewski pisze „aven” małą literą, a Żywno wielką; Jakuszewski pisze częściej „w Fionavarze”, a Żywno raczej „we Fionavarze” – wersja z wokalicznym przyimkiem akurat mi się całkiem podoba).
Ale całej winy na tłumaczy nie mogę zwalić, bo język dialogów jest niemożliwie drewniany, nadęty i nielogiczny. Próbowałem sobie wyobrazić, co trzeba mieć w głowie, żeby w danej sytuacji powiedzieć jedną czy drugą kwestię w stylu „Czy cofniesz swe słowa?” (otworzyłem losowo książkę na pierwszej z brzegu stronie, akurat s. 530).
To o tyle zastanawiające, że Kay miał całkiem ciekawy pomysł fabularny – piątka głównych bohaterów ląduje w/we Fionavarze przeniesiona z naszego świata, parę razy zresztą teleportując się tam i sam. I kiedy ci ludzie akurat są w Toronto, rozmawiają ze sobą jak ludzie i da się temu przysłuchiwać! A podobno Fionavar miał być pierwszym i najważniejszym ze światów, jądrem samego istnienia. Zamiast tego zastanawiałem się, jakim żywym cudem wszyscy tam mówią po angielsku i jak to się ma do tych swoistych nazw, które poznajemy i na podstawie których możemy się dorozumiewać, że „bael” to wojna, a prefiks „ta’-” oznacza grę/zabawę.
Mikrospoiler: motywy i postaci z legend arturiańskich są wplecione w fabułę na siłę i nieprzekonująco. Główny szwarccharakter, Rakoth Maugrim, prawie w książce się nie pojawia, ale jego widmo nie wisi nad Fionavarem tak namacalnie jak choćby widmo Saurona nad Śródziemiem. Ogólnie mam wrażenie, że Kay bardzo próbował być drugim Tolkienem, a wyszło jak zwykle.
Waham się, czy mocne 4/10 czy słabe 5/10. Jednak 5, za Paraiko i za ostatni kanior.
Aha, konkurs (mogłem coś przeoczyć) wygrała liczba 3. A gdyby liczyć dwie strony naraz, to 5.