💾 Archived View for magicznylas.pl › gemlog › 62_100.gmi captured on 2024-08-25 at 00:21:14. Gemini links have been rewritten to link to archived content
⬅️ Previous capture (2023-12-28)
-=-=-=-=-=-=-
kiedyś...
To nie jest tak, że ja lubię ból. To wina mojego pecha. Zdarza mi się wbić w krzaczory o cholernie ostrych kolcach albo nadziać na gałąź lub ześlizgnąć z powalonego drzewa i grzmotnąć głową o glebę. Tym razem nabuzowany adrenaliną – no, bo przecież zawody są i trzeba się ścigać – pędziłem co sił do kolejnego PK, nie zwracając uwagi na to, co mam pod nogami. I ścigałbym się tak w nieświadomości tego, że krwawię gdyby mi nie zwrócili na ten fakt uwagi. Niby kilka zadrapań, a lało się ze mnie jak z zarzynanego wieprza. W dodatku kolejny raz usłyszałem od pewnych osobników: „a nie mówiłem, zakładaj długie”. Długie gacie sracie. Już to przerabiałem. Pociąłbym się tak samo, podarłbym nogawki, materiał przyklejałby się do rany, nie mówiąc o kolcach, które raniłyby mnie podczas biegu, a których to za cholerę nie mógłbym wydłubać z legginsów. To ja już wolę moje „na krótko”.
Och, jak ja lubię takie imprezy. Lampiony poustawiane zgodnie z mapą, mieszanka map sportowych z topograficzną, PK oczywiste i łatwe do znalezienia, z kolei dobór idealnego wariantu wymagał obrania odpowiedniej strategii. Teren wymagający (Dolinę Samicy poznałem w trzech odsłonach: wiosną, podczas przyjemnego wybiegania z Grześkiem, latem, podczas Rajdu Konwalii i podczas mokrej, błotnistej zimy – brrrr), podmokły, jak to ujął jeden z organizatorów, Mateusz Hoffmann: „uważajcie, bagno na mapie oznacza naprawdę bagno”. Zaliczyłem fantastyczny trening orientacji na początek sezonu startowego.
Maniek – w zimowej edycji Konwalii miałem przyjemność wystartować wspólnie z Mańkiem i Danielem – napisał na swoim blogu, że wparowałem do rzeczki Samicy i zanurzyłem się po szyję. Napisał też, że pojęcia nie ma, jak ja to zrobiłem. Wyjaśniam uprzejmie, że gdyby przy błotnistym brzegu nie zassałoby mi stóp, to nie odkryłbym nowej, fascynującej dyscypliny, jaką niewątpliwie jest morsowanie na orientację. A poważnie? To cholernie nieprzyjemne doświadczenie zanurzyć w lodowatej wodzie rozgrzane mięśnie Straciłem moc, wychłodziłem organizm i musiałem się przyłożyć, aby biec w odpowiednim tempie. Tak Maniek, kwiczałem milcząc. Cóż, kolejny pech, źle odmierzone kroki, błoto i w efekcie kąpiel.
To, że jesteśmy mężni, nieugięci, wytrwali, mocni, młodzi i piękni, to powszechnie wiadomo. Ale, żeby takim trzem macho uprzykrzała życie jedna, zimna Samica, to już nie jest powód do przechwałek. To Ona dyktowała warunki, ustalała przebieg wariantu, wiła się zakolami pomiędzy punktami, dzieliła mapę na dwoje. I jakbyśmy się nie starali, nie pozwoliła przekroczyć swojego lodowatego nurtu. Zmiękczyła nas, zmiękczyła mnie do tego stopnia, że w drodze powrotnej do bazy myślałem o suchym i ciepłym piachu, o gorącej herbacie, o tym, aby jak najszybciej przebrać przemoczone ciuchy. I całe męstwo, wytrwałość, moc, młodość i piękno na nic w konfrontacji z jej zimną i mroczną głębiną.
Napisałem wyżej, że lubię takie imprezy jak Śnieżne Konwalie – doskonałe pod względem nawigacji, że jest to świetny trening przed rozpoczynającym się sezonem. Jednak dokładne rozmieszczenie przez organizatorów lampionów, przygotowanie aktualnych map, rzeczowe opisy PK, nie uchroniły mnie przed wielką skuchą. Popełniłem chyba najgłupszy błąd, jaki można popełnić podczas imprezy tego typu. Zgiąłem mapę i przez nieuwagę umknął mi jeden PK. Do tego, napierałem z takim uporem, że zignorowałem wołających za mną towarzyszy, w efekcie czego zafundowałem nam powrót, dodatkowe kilometry, stratę czasu, a może i nawet miejsca na pudle. Jeszcze tak paskudnie się nie czułem. W złości rzucałem miechem, aż drżał cały las. Panowie w pełni mi zaufali i dali prowadzić tramwaj, a ja dałem taki popis. Co za traumatyczne doświadczenie, nie wiem, czy prędko zdecyduję się na wspólny start. Wolę sam ponosić konsekwencje swojej nieudolności. A jeśli już będzie mi dane startować w teamie, to mam nauczkę, aby działać wspólnie, a nie wyrywać do przodu.
Jakiś kilometr przed metą dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w czołówce, wtedy szczerze mi ulżyło. Maniek przyspieszył, czyli to znak, że morale podskoczyło. Na metę dotarliśmy na czwartej pozycji, a moim kompanom wyraźnie wrócił humor. Jakiś czas potem, w szatni, okazało się, że przed nami przybiegł jeszcze jeden zawodnik, ale bez kompletu punktów, a co najlepsze, a raczej najgorsze, popełnił ten sam błąd – zagiął mapę na oznaczeniu PK. Wtedy zostało mi przebaczone.
[062/100]