💾 Archived View for magicznylas.pl › gemlog › 35_100.gmi captured on 2024-08-25 at 00:13:58. Gemini links have been rewritten to link to archived content
⬅️ Previous capture (2023-09-08)
-=-=-=-=-=-=-
kiedyś...
Wraz z jesienią w życiu Bormana pojawia się taki czas, kiedy wygospodarowanie wolnej chwili na drobne przyjemności graniczy z cudem. Do zestawu codziennych obowiązków dochodzą kolejne. Jesień w toku oraz nadchodząca zima dostarczają dodatkowych zajęć: jest szkoła dziewczynek, zaczął się okres grzewczy, więc trzeba palić w piecach, szykować opał, przygotować starty poniemiecki dom do mrozów i opadów śniegu. Z ogrodu i pola trzeba zebrać ostanie plony, ale także zadbać o te, które można zbierać spod śniegu. Posesja wymaga dodatkowej uwagi, sprzątanie opadających liści to, wydawać by się mogło, niekończąca się harówka. Do tego przeciągające się prace budowlane i wiecznie trwający remont pożerają łapczywie, kurczące się zasoby wolnego czasu. O treningach nie wspomnę…
Kiedy dramatycznie powiększa się deficyt czasu, a przez to zwiększa presja i nieprzyjemne ciśnienie, pomaga mi Automatyka Dnia Codziennego. Dzięki liście „to do” mogę zmniejszyć chaos i zapanować nad coraz większą liczbą pilnych-prac-do-wykonania-na-wczoraj. Dzielę dzień, efektownie łącząc ze sobą wykonanie poszczególnych prac. I czasami wpadam w zachwyt nad własną myślą racjonalizatorską, bo od kiedy ze mnie taki spryciarz się zrobił?
Jestem wychowany w chaosie. Chaos to mój stan naturalny. Nieład artystyczny i towarzysząca mu ekspresja to moja odpowiedź na sterylny porządek i korporacyjne naleciałości. Z wiekiem bunt słabnie, a jego miejsce zastępuje rozsądny kompromis. Honorowo daję się pokonać potrzebie chwili i korzystam z – żeby nie powiedzieć: dobrodziejstw – pewnych ułatwień. Dzięki temu mogę w miarę bezboleśnie przejść przez okres jesienno-zimowy.
Kiedy przebrnę przez codzienne obowiązki, z niemałym entuzjazmem wychodzę na nocne treningi. Rozkoszuję się tą chwilą, w której emocjonalna plątanina zostaje rozsupłana, negatywy spływają po mnie, aż wchłonie je ziemia, a umysł skupia się na „tu i teraz”.
Trzy razy w tygodniu, podczas treningów specjalnych, daję sobie ostro w kość. Nakurwiam, jak to zwykliśmy mawiać, ja i moi znajomi biegacze z realu i nie realu. Słowo nakurwiam jest synonimem powiedzenia: wypruwam sobie żyły. Czasami mam wrażenie, że nakurwiam, wypruwam sobie i żyły, i flaki, orzę jak wół, zapieprzam jak dziki… I wiecie, nigdy, ale to przenigdy nie mam wrażenia, że to jest jakiś kierat paskudny. To pasja i chęć bycia coraz lepszym. Podoba mi się. Co zrobić?
Wracając do planu, jest i to niemały. Lista wisi przypięta magnesami z wizerunkiem NorBeRta do drzwi lodówki. Codziennie odhaczam wykonane czynności. Jeśli jest to wymagane, jest na bieżąco aktualizowana. I nawet nie wiem, kiedy to się stało, ale wiszący obok plan treningowy zniknął, został zintegrowany z Listą.
Dzięki Liście zapanował w moim zabieganym życiu względny spokój. Na razie, ogarniam pracę, okołodomowe i okołobiegowe otoczenie. I tak pewnie będzie do wiosny. A wiosną, jak znam życie, Lista zacznie mi uwierać, pojawi się zarzewie buntu, po nim zielona rewolucja i rozsądny kompromis zemrze śmiercią naturalną. Wszak to Charles Bukowski napisał, że:
[…] wiecznie trwający spokój
jest
wiecznie trwającą śmiercią
[…] nie ma spokoju
nie ma miłości
nie ma władzy
nie ma planu
I tak aż do kolejnej jesieni…
[035/100]