💾 Archived View for danieljanus.pl › czytatki › 2021 › 23%E2%80%9324.gmi captured on 2024-07-08 at 23:52:47. Gemini links have been rewritten to link to archived content
⬅️ Previous capture (2022-06-03)
-=-=-=-=-=-=-
Zacznę od czepiania się. Pytanie za sto punktów: jak wymówić tytuł? Czy podwójne e oddać w wymowie przez długie [iː], jak po angielsku, czy może przez [ɛː] jak po polsku? Czy zbitka ⟨kh⟩ wymawia się przydechowo, [kʰ], czy też może to [x], czyli polskie „ch” (w angielskiej ortografii transkrybowane czasem właśnie jako ⟨kh⟩)?
Idźmy dalej: pełne imię i nazwisko pierwszej postaci, którą poznajemy – porucznika dowodzącego jedną z kompanii Górskiej Straży – brzmi Kenneth-lyw-Darawyt. „Kenneth” brzmi jak angielskie imię, więc chciałoby się to wymawiać [ˈkɛnəθ], ale dla kontrastu zbitki -yw- i -wy- są zupełnie nieangielskie. Co z tym zrobić? Inne nazwiska w obszarze Imperium brzmią trochę z nordycka, jeszcze inne ze słowiańska – to się od biedy broni, biorąc pod uwagę wielokulturowość Meekhanu, ale jest dysonansowe.
Zostawmy na chwilę wymowę i zastanówmy się nad ortografią. Dlaczego to nazwisko jest trójczłonowe, ze środkowym członem wydzielonym dywizami i zapisywanym małą literą? Domyślamy się, że może to nazwisko szlacheckie i owo „-lyw-” jest markerem wysokiego pochodzenia, czyli czymś w rodzaju „von” czy „de” z języków europejskich. Tak, ale we wszystkich następnych meekhańskich nazwiskach, które poznajemy, ów środkowy człon jest inny – choć z jakiegoś powodu za każdym razem trzyliterowy! Dlaczego w takim razie go wyróżniać?
To samo z innymi nazwiskami. Na przykład imiona ludu Verdanno mają konsekwentnie postać: trzy litery, apostrof, reszta (np. And’ewers, Key’la). Co tu robi apostrof? W ortografiach w naszym świecie apostrof oznacza albo elizję jakichś głosek, albo zwarcie krtaniowe [ʔ], albo palatalizację (lub przeciwnie, welaryzację) następującej po nim spółgłoski. Teraz tak: jeśli to ma być elizja, to się zastanawiam, co jest zastępowane; jeśli [ʔ], to ono by się pojawiało w sąsiedztwie najdziwniejszych dźwięków; a znacznikiem palatalizacji nie może być, bo u Wegnera apostrof pojawia się w najróżniejszych kontekstach, również przed samogłoskami – i w ogóle zapis słów z tego uniwersum cierpi na apostrofozę.
I tak dalej, i tak dalej. Czytam ten cykl, czytam i się podskórnie zastanawiam nad takimi pytaniami. Jestem w połowie piątego tomu i nadal nikt mi na nie nie odpowiedział.
Ale! Ale skoro dojechałem tak daleko, to znaczy, że nie jest tak źle. W istocie wcale nie jest źle. Powiem więcej: jest bardzo dobrze.
Poniekąd typowo dla polskiej fantasy (Sapkowski zrobił to samo, podobnie Kres), swój cykl zaczyna Wegner od dwóch tomów luźno ze sobą powiązanych opowiadań (długich, ale jednak nie mikropowieści). Sprytny zabieg: dzięki temu w małych, łatwo przełykalnych kawałkach poznajemy świat – i to jaki świat! – jego geopolitykę, magię, bóstwa i inne siły nim rządzące. A także bohaterów, którym przyjdzie nam kibicować – i to jakich bohaterów! Choćby wspomniany Kenneth i reszta jego kompanii: to wojownicy z krwi i kości, charakterni, odmalowani tak żywo i barwnie, że Sienkiewicz by się nie powstydził. A Meekhan i inne kraje tego uniwersum są wymyślone z godnym podziwu rozmachem, solidnie i spójnie.
Do tego dochodzi cudownie zgryźliwy humor narratora i jego postaci. Świetnie jest to napisane, czyta się jednym tchem i chce się wiedzieć, co dalej. Drugi tom wydaje mi się nieznacznie słabszy, ale może to przez tęsknotę za Czerwonymi Szóstkami, które akurat mają w nim urlop.
Szczególnie w pamięć zapadło mi opowiadanie „Szkarłat na płaszczu”, świetne kompozycyjnie i każące Szóstkom i czytelnikowi zmierzyć się z niełatwymi wyborami moralnymi.
8/10 (soczyste).