💾 Archived View for sdf.org › flamenco › 2017-06-21_rozmyslania-nad-przemijaniem.gmi captured on 2024-06-20 at 11:51:02. Gemini links have been rewritten to link to archived content
-=-=-=-=-=-=-
Nie, nie chodzi mi o to, że będę się tu wywnętrzał na temat przemijania,
choć może i to się zdarzy. Przemijanie to tylko pretekst do innych
rozmyślań pszczelarskich.
Tydzień temu stuknął mi kolejny rok na odliczaniu do śmierci, to i w
gorącym okresie zebrało mi się na refleksje.
Ponarzekam sobie.
Chciałoby się mieć i miód, i pszczoły. Wygląda na to, że w pierwszych
latach pszczelarzenia o pierwszym trzeba zapomnieć, a i z drugim niełatwo.
Trzeba się nachodzić, najeździć.
Nikt. Powtarzam: nikt. W żadnym podręczniku. W żadnym poradniku. Na forach.
Nikt. Nie powiedział wystarczająco jasno i dobitnie jednej, podstawowej
prawdy pszczelarskiej:
Kropka.
Być może niektórzy tego nie zauważyli: jeżeli zaczynasz pszczelarstwo od
kupna kilku odkładów, zaopatrzone są one w 4-5 ramek w pełni zbudowanych.
Czyli pszczoły mają coś na początek. Jeżeli zastosujesz się do mądrych,
standardowych instrukcji, do końca sezonu każda rodzinka będzie miała swoje
10 ramek, na których zdoła spędzić zimę. Jeżeli są to odkłady
czerwcowe, jednakowoż o miodzie w pierwszym roku możesz zapomnieć. Ale już
w następnym - czemu nie?
Policzmy (zakładam, że wszystkie ramki w pasiece mamy tej samej wielkości,
to upraszcza obliczenia):
Powiedzmy, że kupiliśmy 10 odkładów w czerwcu i jak wyżej, każdy na
koniec sezonu posiada 10 ramek zabudowanych 100%. Na naszym terenie nie ma
dużych pożytków, żadnego rzepaku, gryki, ani innych szaleństw. Poszły
pszczoły do zimy. Nie oczekujmy spektakularnych sukcesów, ale załóżmy, że
starszy pszczelarz z koła znalazł chwilę i pomógł zadać pszczołom
amitrazę, więc zabieg wykonano mniej więcej zgodnie z instrukcją, potem
dopilnował kolejnych sesji chemizacyjnych i wreszcie kwasu szczawiowego w
grudniu. Na wiosnę, do pierwszego oblotu dożyło 7 rodzinek. Zrobiliśmy
przegląd po padłych rodzinkach i nie będąc rygorystami postanowiliśmy nie
palić zabudowanych ramek, o ile nie znaleźliśmy na nich śladów po
biegunce. W końcu zgodnie z zaleceniami na wiosnę również wykonujemy
"kontrolne" odymienie, więc ule zostaną ponownie wysterylizowane. Z 3
padłych rodzin odzyskaliśmy, dajmy na to, 20 zabudowanych w całości ramek.
To jest ekstra po 3 ramki do każdej przeżyłej rodziny. A każda z nich,
umiejętnie prowadzona, zabuduje w toku sezonu kolejne 5 ramek, a na zimę
znowu ustawimy 10 rodzinek. Jeżeli zastosujemy jakieś sprytne sposoby,
będziemy mieć miód. Sposoby te to dokonanie rozsądnej selekcji,
połączenie słabiaków, aby w wiosnę weszły z siłą. Większe rodziny nie
tylko zbierają więcej miodu, ale też lepiej budują plastry. W sumie można
przyjąć, że w drugim sezonie będziemy mieć 5 rodzin, które dadzą nam,
powiedzmy, po 15kg miodu i będą mieć 2,5 korpusu w pełni zabudowanych
ramek, a do tego jeszcze trochę zabudowanych częściowo. W następnym roku,
o ile nie planujemy rozbudowy pasieki ponad założone 10 uli, będziemy mieć
już, być może, 7-8 rodzinek produkcyjnych, wyposażonych w 3, a może i 3,5
korpusu ramek. Po 5 latach rozsądnego gospodarowania ramkami (traktowanie
pszczół amitrazą wymaga usuwania starych plastrów najdalej co kilka lat)
nasza pasieka będzie mogła produkować tyle miodu, ile tylko pszczoły
zdołają zebrać (nad czym już nie mamy kontroli, bo to zależy od pogody i
pożytków w okolicy), bo zawsze dysponować będziemy nadmiarem suszu, czyli
zabudowanych ramek do których można składać miód. Przez cały ten okres
mieliśmy różne, ale jednak zbiory miodu.
Zakupiliśmy, podobnie jak wyżej, 10 czerwcowych odkładów ze
świadomością, że w tym roku co najwyżej możemy je zazimować. Ale
odmawiamy stosowania amitrazy, której skuteczność, nawiasem mówiąc,
przynajmniej okresowo spada, czego dowiodły straty pszczelarzy w zimie
2016-2017. Gotowi jesteśmy zaakceptować wyższe straty i poczekać na miód
nie rok, a np. dwa lata. Liczymy, że dokona się ulokalnienie pszczoły, o
którym czytaliśmy, że to podobno bardzo dobrze, żeby się stało. Zimą
padło nam osiem rodzin z dziesięciu. Nie jesteśmy rygorystyczni,
odzyskaliśmy po padłych rodzinach 5 korpusów ramek (reszta poszła do
przetopu, bo nam się z jakiegoś powodu nie podobała). Mamy 2 słabowite
rodzinki i spory nadmiar plastrów częściowo napełnionych pokarmem zimowym,
które im podajemy, aby się nim karmiły przez ubogi we wziątek marzec i
kwiecień. Dzięki temu dwie z nich w maju mają już jako-taką siłę i
możemy z nich zrobić podziały. Świadomi skali zeszłozimowej klęski
dzielimy je "bez reszty" na 4. To daje nam 8 mikro-rodzinek, a każda ma zapas
plastrów w swoim korpusie. Małe rodzinki słabo budują, więc załóżmy,
że każda z nich dokończyła tylko wypełnianie swojego korpusu. Po
następnej zimie mamy np. 3 rodzinki, ale jesteśmy mniej rygorystyczni tym
razem, więc odzyskujemy 7 korpusów suszu. Dzięki niemu możemy z tych
słabiaczków dokonać pod koniec maja podziałów, które napełnią nam
każdy posiadany ul i do zimy znowu wędruje 10 rodzinek.
Widząc jednak, jak się rzeczy mają, dziękujemy serdecznie za miód i
idziemy go sobie kupić na bazar, bo taniej. Tu następuje moment decyzji, czy
chcemy dalej pszczelarzyć, czy zadowolimy się miodem nieznanego pochodzenia,
z bazaru?
Przyjmujemy założenie, że kiedyś będziemy mieć pszczoły, które dadzą
nam miód. Zgodnie z tym, co prawią Wielebni z Arizony (taki skrót myślowy
Wolnych Pszczół), po ok. 5 latach takich zabiegów zdrowotność pszczół
powinna się poprawić na tyle, że zaczną przeżywać w większym procencie i
wypracowywać nadwyżkę miodu. W porządku. Jak to mówią, rok nie wyrok,
piątka nie dziesiątka. Mija założona półdekada. Dysponujemy wówczas już
nieograniczonym wprost zapasem suszu pozostałym po licznych pokoleniach
padłych rodzin, które oddały życie na ołtarzu zdrowotności swoich
następców. Możemy produkować miód bez cienia śladu metabolitów amitrazy
w jego składzie.
Ale jakiej drogi byśmy nie wybrali, zawsze podstawą sukcesu jest posiadanie
suszu! Mając go, możemy sobie pozwolić na więcej.
Ja wybrałem drogę selekcji. Zatem będę miał pewnie dużo suszu. A kiedyś
może i miód. Pod warunkiem, że pszczoły przeżyją ten eksperyment. Twórca
tak zwanej Metody Bonda (żyj i pozwól umrzeć), John Kefuss (wbrew nazwisku
pszczelarz gospodarujący we Francji oraz Chile), uważa, że 10 uli to trochę
za mało, aby osiągnąć sukces.
Pięć lat to szmat czasu. Borykanie się ze swoją nieudolnością,
niechlujstwem, lenistwem, żeby wspomnieć tylko wewnętrzne trudności, a
wszelkie zewnętrzne zostawić na stronie. Przez ten czas jednak dokona się
poważna zmiana w naszym życiu. **Dowiemy się czegoś** o żywych istotach,
Tak to sobie wyobrażam.
Czyli nie dość, że na razie nie posiadam niezbędnych umiejętności, to i
ze zdrowotnością pszczół tak sobie. Zeszłą zimę przeżyła zaledwie
jedna rodzina z 39 - zatem powyższe wyliczenia są o wiele łagodniejsze niż
moja rzeczywistość pierwszego sezonu. Zobaczymy, jak będzie w kolejnym. A na
razie się staram, jak mogę.
Po pierwsze staram się dzielić jak najintensywniej. Przez ostatnie 3 tygodnie
prawie codziennie odwiedzałem pasieki i coś tam przy pszczołach dłubałem.
Przybyło, zaraz nadejdzie moment, żeby sprawdzić, czy pierwsze serie
podziałów, wykonane ponad miesiąc temu, zdołały zbudować funkcjonalne
rodzinki, z unasiennionymi matkami.
Moim marzeniem było zakończyć sezon z półsetką rodzin. Dziś już wiem,
że to się nie uda. Będzie blisko, ale się nie uda. Pojawiły się naciski,
aby jednak zebrać trochę miodu, więc nie mogę wszystkich rodzin dzielić do
cna. Muszą pozostać w sile, aby zbierać główny pożytek w tej okolicy,
czyli nawłoć. A po nawłoci nie ma już podziałów. Z punktu widzenia
selekcji - zmarnowane pszczoły... Cóż, żyjemy w takich, a nie innych
okolicznościach przyrody i społeczeństwa. Co poniektórym nie mieści się w
głowach, że można mieć pszczoły, a miodu ni kropelki. No dobrze, w końcu
sztuki podbierania miodu też trzeba się nauczyć.
Ale jednak - szkoda.
📅 śro 21 czerwca 2017