💾 Archived View for magicznylas.pl › gemlog › 81_100.gmi captured on 2024-05-10 at 10:25:48. Gemini links have been rewritten to link to archived content
⬅️ Previous capture (2024-02-05)
-=-=-=-=-=-=-
[20/11/2023]
kiedyś...
Natka: Tato, a czy my jesteśmy teraz sportowcami? Borman: Może sportowcami, to za dużo powiedziane, ale na pewno zawodnikami jesteśmy. Natka: Tato, a ty też jesteś zawodnikiem? Borman: Tak kochanie, ja też. Natka: To już nie jesteś tatusiem? Borman: Jestem, jestem. Jestem i tatusiem, i zawodnikiem. Natka: I tatusiem, i zawodnikiem? Zuzia: Oj Natka! Ty nic nie rozumiesz, tata jest teraz ojcem zawodnikiem!
Do bazy zawodów docieramy pół godziny przed południem. Zgłaszamy nasz trzyosobowy team na trasę Family. Startuję wspólnie z córeczkami: Zuzią i Natalką. Prawdopodobnie jesteśmy najmłodszą i najmocniejszą ekipą ze wszystkich, które stawiły się w Mochach na IV Rajd Konwalii. W młodości nasza siła.
Żar leje się z nieba, w drodze do pierwszego punktu kontrolnego PK, zaliczamy obowiązkowe chłodzenie: lody! Jak to bywa w prawdziwym teamie, tempo dyktujemy pod najsłabszego zawodnika. Natalka, twardo wędruje, ale przed podejściem do PK ląduje na moich ramionach. Bawimy się przednio. Uczę Zuzię jak orientować mapę za pomocą kompasu. Tłumaczę, co oznaczają symbole oraz kolory na mapie do BnO i jak wyznaczyć optymalny wariant do PK.
Dziewczynki podbijają nasz pierwszy punkt kontrolny, co uwieczniam na okolicznościowej fotce. Chwilę później ustalamy kolejny wariant. Tym razem nie wybieram najkrótszej drogi pomiędzy PK, ale najbardziej zacienioną. Doskwiera nam upał i męczą brzęczące bestie: gzy i komary giganty.
Odnajdujemy kolejny PK. Humory nam dopisują. Wygłupiamy się, hałasując przy tym przeraźliwie – te wyjące wilki to my. Podczas pokonywania przelotów pomiędzy punktami kontrolnymi opowiadam dziewczynkom anegdoty i ciekawostki ze startów w InO. O dziwo słuchają z zainteresowaniem. Będą z nich zawodniczki, oj będą.
Mamy za sobą kolejne dwa PK i wywiad, na który poświęciłem dobre 30 minut. W międzyczasie dziewczynki mogły odpocząć w cieniu. Zresztą, jakie to ich odpoczywanie: włażenie na drzewa i walka na patyki.
Wyszliśmy z lasu i od dobrej godziny idziemy przez pachnące łąki. Słońce grzeje bezlitośnie. Pilnuję tego, aby dziewczyny często piły. Co pięć, dziesięć minut każę im pociągać kilka łyków domowej lemoniady z bukłaka. Do tego mam butelkę izotonika i owoce.
Twarz Zuzanki zrobiła się czerwona, zdradza pierwsze oznaki przegrzania. Bojąc się tego, aby nie nabawiła się udaru, zarządzam odwrót. Przed nami długa i nieprzyjemna droga przez łąki pozbawione odrobiny cienia.
W drodze do bazy zaliczamy kolejne lody i chłodzenie przy sklepowej klimatyzacji.
Baza zawodów! Docieramy cali i zdrowi. Praktycznie bez strat własnych, nie licząc dwóch ukąszeń przez gzy. Zuzia miała podwójnego pecha. Dziewczynki pomimo dużego zmęczenia są zadowolone, choć był moment kryzysowy, kiedy Zuzia ukąszona przez wspomniane brzęczące bestie krzyczała: „żadnych zawodów, nigdy więcej nie dam się namówić na żadne zawody, ja chcę do samochodu, do domu…”.
Tak oto kończymy, po 9 kilometrach i ponad 3 godzinach, nasze pierwsze rodzinne rajdowanie. A gdybym miał jednym słowem podsumować dzisiejszy dzień, bez zastanowienia rzekłbym: duma!
[081/100]