💾 Archived View for magicznylas.pl › gemlog › 43_100.gmi captured on 2023-11-14 at 07:53:03. Gemini links have been rewritten to link to archived content
⬅️ Previous capture (2023-09-28)
-=-=-=-=-=-=-
kiedyś...
Stało się! Popełniliśmy wycieczkę. Wspaniały, pełen pozytywnych emocji, błotnistych szlaków, pięknych, gdzieniegdzie zeszpeconych przez cywilizację plenerów – trekkingowy chillout. Bez ciśnień, walki z czasem, rywalizacji. Relaks okraszony podwyższonym tętnem. Alternatywa dla niedzielnej biesiady telewizyjnej. A słowo dnia, które nie opuszczało mojej niespokojnej głowy to asymilacja.
Jak tutaj brzydko – przemknęło mi przez myśl, kiedy wjeżdżaliśmy do Gryfowa. Szarość i powszechność w najgorszym wydaniu. Nocna podróż z nieprzyjemnym wydarzeniem po drodze spowodowała poranne zmęczenie materiału. Cały ten negatywny ładunek rozładowywałem myślą, że za chwilę będziemy w drodze, przedzierając się brzegiem jezior w stronę Leśnej i z powrotem. Łachotałem się myślą o konfrontacji rzeczywistości z jej wizerunkiem odwzorowanym na mapie topograficznej.
Dojeżdżamy do dworca PKS. Janusz już czeka. Robert jest jeszcze w drodze. Przygotowanie do drogi, przyjazd Roberta, ostatnie ustalenia, wyjście z Gryfowa, przewinęły się tak szybko, nieistotnie, niezauważalnie. Start (początek wycieczki raczej) i powrót (nie mylić z metą) w takich sytuacjach uważam za opakowanie niby istotny element, ale po wydobyciu zawartości – zbędny. Gdybym miał rozróżniać te dwa (nieistotne?) elementy, to wolę start i towarzyszące mu napięcie, niecierpliwość, niepewność, adrenalinę. Choć w wypadku, powiedzmy, wycieczki biegowej, trekkingu, ten start/początek jest różny od startu w zawodach. Nie ma tego skupienia na celu, na taktyce, a przeważa nutka odkrywania, poznania nowego.
Ruszamy, rozpoczynamy nową przygodę. Zmierzamy północną stroną Jeziora Złotnickiego w stronę zapory. Droga to jeden wielki trawers, co jakiś czas opadający, to znów wznoszący się po zboczach otaczających jezioro wzgórz. Janusz wiedzie prym, narzuca tempo. Przytroczona do mojego pasa, Luna wyrywa się do przodu pchana instynktem. Chce przewodzić stadu. Wywołuje lekkie zamieszanie, póki nie przyzwyczaja się do nowej sytuacji. Dobre psisko. Z zaciekawieniem obserwuję jezioro i jego odtoczenie. Na południowej stronie pojawiają się ośrodki wypoczynkowe. Jeszcze nie wiem o tym, że staną się naszym utrapieniem. Słodka nieświadomość. Wzrok przyciąga zamarznięta tafla jeziora, wysoka linia brzegowa, jego szerokość – sto, sto pięćdziesiąt metrów. Może to wina pory roku, panującej właśnie odwilży, że sprawia wrażenie zimnego i głębokiego. Jest inne od jezior, które znam, a które kojarzą się ze słoneczną plażą, rowerem wodnym, zapachem grillowanych potraw i hałasem dobiegającym z plaży. Te posiada inny klimat, raczej różnorodność klimatów, która objawi się już za chwilę za tą skałą i tamtym zakrętem.
Jest zapora! Przyspieszamy. Musimy uważać, bo lód pokrywa drogę i ślisko jest niesamowicie, ale to nie ważne, nie teraz. Widok zachwyca. Sycę oczy. Zlizuję barwy zimy, rozjaśnione żółtym promieniem świecącego słońca. Bardzo podoba mi się architektura zapory i budynków leżących poniżej. Ich kamienna konstrukcja wtapia się w tło, wspaniale współgra z otaczającym je urwiskiem. Przystajemy na krótki popas, to miejsce jest warte tego, aby się zatrzymać. Sięgamy po żelazne racje, Luna dostaje swoje psie smakołyki. Przychodzi czas na krótką sesję zdjęciową i ruszamy w drogę. Przechodząc przez zaporę, Janusz niczym narciarz biegowy, pokonuje ją ślizgiem, odpychając się kijami.
Schodzimy z zapory, pokonujemy tunel i tym sposobem znajdujemy się na południowej stronie Przełomu Kwisy, pomiędzy jeziorami. Bywa tak, że są odcinki niesamowicie malownicze, estetycznie słuszne (mój ulubiony zwrot), bywa też tak, że trzeba się przemęczyć i zaliczyć odcinki „jałowe”, które w innych okolicznościach mogłyby być interesujące. Taki odcinek właśnie przemierzaliśmy. Szlak zbocza i odkleja się od linii brzegowej, prowadzi nas błotnistymi drogami, poprzez pola, zabudowania okolicznych wsi. Tylko horyzont zdobi zamkowa wieża.
Z pól wydostajemy się na asfaltową drogę, którą docieramy do zamku. W tym momencie powinienem umieścić obszerny opis zamku. Jest, o czym pisać. Piękna budowla, piękna okolica oraz to, co rzuciło mi się od razu w oczy, zachowana cała infrastruktura podzamcza. Wiem, że wrócę i zwiedzę Czochę, planuję poświęcić temu osobny wpis. Tymczasem, zatrzymaliśmy się na popas i pamiątkową fotografię. Mieliśmy dosłownie chwilę, aby rozglądnąć się po okolicy zamku, szlak przyciągał jak magnes.
Brzeg jezior Leśniańskiego i Złotnickiego zagrabiony jest przez ośrodki wypoczynkowe. Odstraszają wysokie płoty, tabliczki z napisem „teren prywatny”. Szpecą budynki i domki letniskowe niedbale rozsypane po okolicy. Brzydota nie do opisania kościstymi łapami rozgarnia chmurę klimatu, jaki otacza zamek i jego otoczenie. Nie cierpię tego uczucia! To jest niemal tak, jak by ktoś wytrącił mnie, chwilę po tym, jak załapię flow, z tego wspaniałego stanu ducha.
Mijamy pierwszą barykadę ustawioną ze szpetnych domków. Płot wyznacza nam kierunek marszu. Przed nami zamarznięta tafla jeziora, a na tafli wędkarze pochyleni nad przeręblami, wpatrzeni w kiwoki i spławiki, zaklinają ryby. To takie stymulujące. Przyglądam się z zaciekawieniem rozrzuconym po lodowej płycie postaciom. Spokój wędkarskiej ceremonii kontrastuje z naszym tempem. Przypominają mi się chwile spędzone z wędką w ręku nad brzegiem Odry. Odskocznię od miejskiego zgiełku; cisza, zieleń i wielka rzeka.
Zbliżamy się do zapory. Tym razem nie wpadłem w zachwyt nad architekturą zapory, widokiem płynącej w dole Kwisy. Tym razem moja uwaga skupiła się na budynku stojącym po drugiej stronie, tuż nad zaporą. Fantastyczna budowla, niesamowita! Idealne połączenie kamienia, cegły i drewna. Chciałbym mieszkać w takim domu.
Okrążamy jezioro. Mijamy kolejne pole zaminowane domkami letniskowymi. Ponownie znajdujemy się na północnej stronie. Przez pewien czas przedzieramy się przez śmietnisko powstałe z naniesionych przez nurt śmieci wrzucanych do wody przez plażowiczów. Bolą oczy. Chcę tylko jednego, uciec z tego miejsca jak najszybciej. Przyspieszamy.
Szlak odbija w lewo, skręca w stronę wsi. Postanawiamy trzymać się brzegu. Trawers stromego zbocza jest bardzo kuszący, a widok na górujący zamek – przepiękny. Przystaję na chwilę na skale, przede mną urwisko, w dole toń. Słońce ogrzewa promieniem twarz. Popadam w zadumę. Kontempluję otoczenie. W głowie trwa goń myślowa. Panowie znikają za wzniesieniem, a ja nie chcę przerywać tego stanu. O tym stanie pisałem niejednokrotnie, lubię się tak zanurzyć, odpaść na chwilę.
Zamek Rajsko stał się własnością prywatną. Teren dookoła zamku zamienił się w otoczony płotem plac budowy. Miły Pan Stróż informuje nas, że restaurowany zamek wraz z odbudowywanymi i dobudowywanymi budynkami ma stać się hotelem dla elit. Dzięki uprzejmości Pana Stróża dostajemy się na zamkową wieżę, z której podziwiamy przepiękny widok na jezioro.
Dla pokonania tego odcinka warto tutaj przyjechać. Odbyć szybką podróż po to, aby znaleźć się gdzieś na peryferiach Alaski, na Terytorium Jukon. To odcinek między zamkiem Rajsko a zaporą spiętrzająca wody jeziora Złotnickiego, do którego docieramy po pokonaniu (niestety) kolejnego kempingu. Kwisa jest zimna, rwąca i niebezpieczna. Wymagający szlak prowadzi jej skalistym brzegiem. Musimy uważać, aby nie zsunąć się prosto w nurt. Dla bezpieczeństwa odpinam Lunę. Poruszamy się powoli. Nawet nie staram się przyspieszać. Mam wrażenie jakbym wylądował gdzieś w Kanadzie u brzegu górskiej rzeki.
Kolejne przejście przez zaporę. Tutaj zawijamy ósemkę. Przechodzimy przez tunel i trzymając się ścieżek na południowej stronie jeziora, zmierzamy w stronę Gryfowa.
Mijamy ośrodek wypoczynkowy. Jesteśmy w trakcie finału. Kilka kilometrów dzieli nas od mety. Poruszamy się szybko. Ścieżka staje się klaustrofobiczna: po lewej – jezioro, po prawej – strome wzniesienie. Pojawiające się na drodze, obgryzione resztki sarnich ciał, na których widok Luna oblizuje się smakowicie, uświadamiają mi, jaką ta ścieżka jest pułapką, gdy przykryje ją głęboki śnieg.
Przed nami kolejny ośrodek, oddalony o trzydzieści minut od poprzedniego. Jest, oczywiście, otoczony płotem, który stanowi przeszkodę na naszej drodze. Stanowi tez inną przeszkodę – oddziela od lata. Dla osób, które szukają samotności lub chcą się wyrwać z objęć miasta, najlepszą porą jest zima. W sezonie letnim spada atrakcyjność Przełomu Kwisy. Jazgot dochodzący z zatłoczonej plaży, wędkarze okupujący brzeg, te cholerne kempingi broniące dostępu do jeziora, mogą zniechęcić. Cieszę się, że znaleźliśmy się tutaj właśnie teraz, podczas zimowej odwilży.
Docieramy do Gryfowa. W mieście poruszenie i wielki bal trwa finał WOŚP. Przedzieramy się przez tłum, lawirując między przechodniami, szybkim krokiem idziemy w stronę zaparkowanych przy dworcu PKS aut.
Następuje odcięcie. Koniec przygody
[043/100]