💾 Archived View for magicznylas.pl › gemlog › 24_100.gmi captured on 2023-11-14 at 07:50:40. Gemini links have been rewritten to link to archived content

View Raw

More Information

⬅️ Previous capture (2023-09-08)

➡️ Next capture (2023-12-28)

-=-=-=-=-=-=-

↩ [home]

kiedyś...                                       

III Rajd Konwalii: kolejny level zaliczony – migawka pierwsza

Ból jest nieunikniony. Cierpienie jest wyborem.

– Przecinka jest za tym lasem, a na końcu przecinki punkt. Tniemy na azymut! – Rzuca szybko Mateusz i nie czekając na moją reakcję, biegnie przodem. Nic mi nie pozostało jak podążać za nim. Syczę z bólu, kiedy wysoka trawa smaga mnie po pokrwawionych łydkach. Najchętniej biegłbym po „ergonomicznych” drogach. Tak, od tego PK stawiam na wygodę i przebieżność. Marzy mi się świat bez chaszczy, pokrzyw, traw, trzcin, jeżyn, malin. Zero kolców i ostrych krawędzi. Zero kłujących gałęzi, igieł. Nic…

Noc była koszmarna, a punkty kontrolne poukrywane w największych zaroślach, jakie widziały moje oczy. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania, aby uprzykrzyć nam życie. PK ustawione zostały w trudnodostępnych miejscach, zdobycie ich wymagało przedzierania się przez najbardziej uciążliwe i niedogodne miejsca, jakie można znaleźć na terenie Przemęckiego Parku Krajobrazowego. Park, jaki ja znam, jest łatwy, przyjemny i stworzony dla biegacza, jest suchy i rozświetlony porannym promieniem. Ten, który pokazał mi konstruktor trasy, to ciemny, żądny krwi, wilgotny, pełny komarów, pokrzyw i gałęzi pokrytych ostrymi jak brzytwa kolcami, padół. Może to moja wyobraźnia, przytłumione zmęczeniem i brakiem snu zmysły, ale czuję się osaczony. Kawał cholernie nieprzyjemnego terenu, a w jego środku ja, taki mały i bezbronny.

Nie marudzę i nie skarżę się. Czasami wyrwie mi się głośny kurwa mać i tyle. Jak czołg napieprzam przed siebie, taranując te wszystkie krzaki i tylko żałuję, że wybrałem się „na krótko”. Każde kolejne smagnięcie powiększa liczbę czerwonych pręg, które zaczynam kolekcjonować jak filatelista znaczki. Łydki mi pulsują, zroszone zimną rosą rany pieką nieprzyjemnie. Wyciągam wnioski, tworzę listę spraw do poprawki i tych, na które należy zwrócić szczególną uwagę. Planowanie, kolejne słowo klucz – niedługo zbiorę całkiem spory pęk. Będzie brzęczał w mojej kieszeni, a ja nadal niewzruszenie będę popełniał te same błędy. Nic to, pomyślę o tym po starcie, teraz zagryzam zęby i biegnę po kolejny PK.

* * *

Mam jakieś 85 km w nogach, jestem w Wieleniu i zbliżam się do PK19, który jest początkiem zadania specjalnego – kajaków. Przebiegam obok zatłoczonej plaży, wybiegam na ulicę pełną ogródków piwnych. Dookoła urlopowicze snują się wolno, chroniąc przed palącym słońcem swoje opalone ciała. W tym upale świat jakby zwolnił. Jestem zmęczony, ale truchtam. Każdy krok oznacza kolejną dawkę bólu, to przez ten cholerny kolec jeżyny, który wbił mi się w stopę i za nic nie mogę go wydłubać. W głowie pojawia się myśl o rezygnacji. Tak, dobiegnę do kajaków i odpuszczam – może jeszcze zaliczę zadanie specjalne. Miło popływać kajakiem po jeziorze. W momencie, w którym decyduję się na wycof przechodzę do marszu i zaczynam kusztykać, choć boli jedynie podczas biegu. A więc to tak działa?! Znalazłem ewentualną wymówkę – żałosne. W pewnej chwili mija mnie wesoła trójka startująca na trasie Relax. Wymieniamy kilka uwag na temat rajdu, ja żalę się na wbity w stopę kolec, po czym odprowadzam ich wzrokiem. W miarę jak się oddalają, zachodzi we mnie przemiana – już nie chcę się wycofać, nie zostawię tak tego, nie odpuszczę! Zrywam się do biegu, wyprzedzam znajomą trójkę, rzucam głośne: cierpienie jest wyborem! I biegnę przed siebie, na kajaki.

C.D.N.

[024/100]