💾 Archived View for nuclear.diy.net.pl › gemi › gemlog › slow2.gmi captured on 2023-11-14 at 07:47:45. Gemini links have been rewritten to link to archived content
⬅️ Previous capture (2023-04-26)
-=-=-=-=-=-=-
[24/07/2022]
na temat slow life napisano już mrowie artykułów, prac, mniej lub bardziej krytycznych esejów, ale i zwykłych bzdur, które nic konstruktywnego nie wnosząc, robią tylko syf w obrębie tej kwestii.
na szczęście niewiele mnie to obchodzi ;) nigdy nie zamierzałem i nie zamierzam stawać na czele frontu walki o slow life, rozumianego jako pewien kompleks idei/pomysłów. dlaczego? dlatego, że to niejako automatycznie stawiałoby mnie wobec pewnej (zewnętrznej i wewnętrznej) presji; zdeklarowałeś się, stanąłeś po określonej stronie, więc teraz się tłumacz, wyjaśniaj swój punkt widzenia, odnoś się, odbijaj piłeczki, zbijaj argumenty!
no way! sęk w tym, że nie będę zakładnikiem cudzych pomysłów/poglądów ubranych w kostium swoistej "ideologii" - pal licho, czy jest to rzeczywiście ideologia, czy też nie. idzie oczywiście o to, że mało refleksyjna z reguły większość traktuje slow life jako ideologię, a zatem "domaga się" ideologicznego odniesienia się.
u mnie kwestia ta pozbawiona jest podobnych komplikacji i dylematów. przyczyna jest prosta: anarchizm, który ze wszech miar jest mi bliski, zawiera w sobie bardzo dużo elementów tożsamych z ideami slow life, poczynając od krytyki konsumpcyjnego stylu życia i multikorporacyjnych mechanizmów, poprzez szacunek dla przyrody, freeganizm, DIY i cały szereg innych spraw, które "z natury" są dla mnie istotne nie od dziś.
kluczowym jest fakt, że nie mam najmniejszej ochoty tworzyć kolejnych kategoryzacji i pojęciowych siatek, by móc wyjaśnić/przybliżyć moje ewentualne wybory, czy chęci zmiany niektórych moich przyzwyczajeń, bądź dotychczasowych nawyków. w tym właśnie sensie nie czuję się w żaden sposób częścią jakiegoś tam "ruchu slow life" i mam szczerze gdzieś mniej lub bardziej poważne polemiki, pyskówki i podśmiechujki w obrębie interesującego mnie zagadnienia. staram się podejmować pewne wybory bez jakiejkolwiek presji zewnętrznej; "introwertykowi jest łatwiej" - mawiają. może coś w tym jest!
nigdy nie postępowałem i nie myślałem pchany nurtem tendencji większościowych, nie bawiło i nie bawi mnie surfowanie na fali społecznego optimum. indywidualistyczne instynkty we mnie są nazbyt silne i nie grozi mi spływ "nurtem ogólnym"...
nie będę zatem wpasowywał się w jakiekolwiek ramy ideowe slow life, bo nie jest mi to najzwyczajniej w świecie do niczego potrzebne. być może ci, którzy chcieliby ze mną polemizować na tym polu, chcieliby zagonić mnie do zagrody kilku sloganów, aby tam spuszczać mi argumentacyjny wpierdol, ale jest to po prostu nierealne i tak naprawdę przeciwskuteczne; sęk w tym, że poprzez moje wybory nie zamierzam prowadzić żadnej krucjaty, nie wymyślę nowej flagi, pod którą będę maszerował, nie stanę dumnie z żadnym manifestem w ręku.
moje wieloletnie doświadczenie z prób przełamania ludzkiej bierności w miejscu pracy, na rzecz walki o prawa pracownicze w małych i średnich przedsiębiorstwach (motywowanej przez anarchosyndykalizm), nauczyło mnie, że "robienie dobrze" ludziom jest przeciwskuteczne, a w skrajnych przypadkach powoduje zniechęcenie i wkurw na ludzką inercję i skalę uległości wobec terroru wyzysku, kultury konsumpcji i pławienia się w gównie koniunkturalizmu. w skrócie: pójdę sobie własną drogą, bez obracania się za siebie i zawracania sobie dupy tym, co myślą o tym inni...
✩ ✩ ✩
temat nie jest u mnie nowy. jest niejako rozwinięciem dotychczasowych kwestii dla mnie istotnych. [jeśli już] kupujesz wodę mineralną w plastiku, ale po wypiciu jej, wykorzystujesz plastik na doniczkę do sadzonek, albo do napełniania jej kranówą i sokiem z cytryny. myjesz ją i używasz jej dla tego celu 20, 50, 200 razy, mając z tyłu głowy brak konieczności kupowania kolejnego plastiku... blendujesz resztki jedzenia z lodówki, zamiast je wyrzucać i robisz "warzywną ciapę" na kanapki... zeschnięte resztki chleba wykorzystujesz na grzanki... starasz się naprawiać wszystko, co potrafisz naprawić, zamiast z automatu kupować nowe przedmioty... korzystasz w necie z opcji "oddam za darmo" - jako dawca i biorca, uskuteczniając w maksymalnym stopniu również wymianę bezpieniężną... jeśli masz możliwość, tworzysz kompostownik na odpady organiczne... przynosisz do warzywniaka słoik, lub plastikowy spożywczy pojemnik, kupując kiszoną kapustę, albo ogórki, odmawiając ładowania ich w woreczki foliowe... korzystasz z akumulatorków do ładowania, zamiast jednorazowych baterii... jeśli możesz, wybierasz używane, zamiast nowego... oszczędzasz wodę i energię elektryczną... robisz sobie w domu kawę do kubka termicznego, zamiast kupować shit w "papierowym" (a zawierającym faktycznie plastik) kubku na mieście / na stacji benzynowej, względnie prosisz o napełnienie twojego kubka...
przykłady można mnożyć w nieskończoność. dla jednych to coś oczywistego, dla innych natomiast pojebana fanaberia i "zawracanie głowy". dla mnie to absolutne minimum, coś co zależy ode mnie i znajduje się w obszarze moich indywidualnych, codziennych decyzji. mimo, że nie mam dzieci i nie zamierzam ich mieć, ma dla mnie znaczenie komfort życia mojej siostrzenicy, która na tej zmęczonej planecie będzie musiała znosić skutki naszego zjebanego lenistwa i obojętności w tak błahych sprawach jak te wyżej wymienione.
✩ ✩ ✩
jestem uzależniony od internetu. (wy też jesteście, ale nic mi do cudzych wyborów i decyzji, to jasne). nie zamierzam temu zaprzeczać i tłumaczyć sam sobie, że przecież korzystam z software libre, z linuxa, że nie mam kont w shit-social portalach etc...
internet pożera mi zbyt dużą część czasu; nie tłumaczą mnie podkasty, wiadomości literackie, wyszukiwanie filozoficznych tekstów...
najwięcej czasu tracę na Telegram, gdzie mam(-y) kilka kanałów i grup - codzienna interakcja z ludźmi tamże sprawia mi radość, ale wysysa cenne czasowe "impulsy". podobnie rzecz ma się z Mastodonem...
rozsądnie i adekwatnie korzystam z IRCa i XMPP - bez szału zasiedzenia się, jak to bywało na początku 2000-ych; do dziś kocham te dwa protokoły i darzę je nostalgiczną sympatią, jednocześnie wciąż ich używając. to samo tyczy się emaili - czasem myślę sobie, że trzeba albo dojrzeć, albo się zestarzeć, by docenić tę formę komunikacji.
bez najmniejszego żalu olałem [matrix] i nie zamierzam więcej korzystać z tego protokołu. nie włażąc zbytnio w szczegóły, platforma ta nie jest mi DO NICZEGO potrzebna, a poza tym mnie wkurwia :D
co jeszcze jestem w stanie w relatywnie krótkim czasie porzucić? oczywiście Reddit i Youtube. nad pierwszym nie ma się co rozwodzić: każdy/-a kto posiadał konto na Reddicie, doskonale wie, że jest to potężny pożeracz czasu i w zasadzie gówniana, zbędna zabawka. na Szmerze, będącym alternatywą dla Reddita, nie jestem aktywny (a dlaczego, to już jest temat na osobny zupełnie post...).
na yt jest kilka wartościowych kanałów z mądrym kontentem (podróżniczym, naukowym), ale myślę, że spokojnie podkasty wynagrodzą mi ich brak. na Peertubie natomiast mam subskrypcje wszystkich FOSS-maniaków ze sfery Linux/BSD, którzy mnie interesują. zresztą Peertube odpalam najwyżej raz w miesiącu.
konto na diasporze* już daaaawno zahibernowałem. kompletnie nie korzystam z diaspory*. byłoby to już totalnie schizofrenicznym, dublować treści z Mastodona, Telegrama, czy Pixelfed i wrzucać to na diasporę*. tak więc diaspora* - do wygaszenia jak najbardziej.
wspomniany Pixelfed - zostawiam, bo wrzucam tam sporadycznie foty, jakie robię w czasie moich wypadów skuterem i sam Pixelfed nie kradnie mi absolutnie ani grama czasu.
mój http blog: discrust.pl jest rozwijany na tyle ślimaczo, że nie widzę powodów, by go zahibernować; zdecydowanie częściej udzielam się tutaj, w Gemini galaktyce i to na pewno się nie zmieni (chyba że na rzecz jeszcze większej aktywności). być może przyjdzie taki moment, że przeniosę się z Mastodona na Station w Gemini i tylko tam będę bawił się w mikrobloging.
✩ ✩ ✩
podsumowując - myślę, że dla mojej własnej internetowej higieny będzie OK, gdy zachowam nieregularną, "bezpośpiechową", luźną aktywność w następujących miejscach:
to chyba tyle. robię te śmieszne wyliczanki w zasadzie dla siebie, ale nie stanowią one jakiegoś ogromnego sekretu w moim życiu, więc nie widzę problemu, by się nimi tutaj podzielić.
czego na pewno będę używał codziennie? trzech rzeczy: radia, RSS i podkastów. bez radia nie wyobrażam sobie życia, to moje ukochane medium i słuchanie go w ilościach dowolnych stanowi u mnie priorytet. RSS z wiadomościami do przejrzenia raz dziennie nie odetnie mnie od tego, co dzieje się w świecie (choć bywa i tak, że nie zaglądam tydzień do RSSa...). podkasty natomiast, to moja ogromna miłość i potężne źródło wiedzy, więc one będą na tapecie codziennie (tutaj gnicie w necie mi nie grozi, bo ograniczy się jedynie do pobrania tych odcinków, których akurat chcę odsłuchać i zrobienie tego offline).
✩ ✩ ✩
kwestia samego podłączenia do internetu..
póki co, nie zamierzam zakładać netu kablowego/wifi w nowym domu (mimo że nie nastręcza to żadnych problemów we wsi, w której mieszkam). zamierzam jechać na internecie mobilnym (za który i tak płacę w ramach abonamentu za telefon) i testować ilość pożeranych megabitów. po 1-2 miesiącach będę miał jasność jak wygląda moje zużycie tychże.
rezygnacja z lewych streamów Netflixa / HBO i innych takich nie złamie mi serca - bez najmniejszych problemów obędę się bez wszelakich filmów...
podstawowym pożeraczem wolnego czasu będą rzecz jasna KSIĄŻKI. absolutnie na pierwszym miejscu, zawsze i wszędzie, w każdych okolicznościach przyrody. bez wyjątku. w tle radio i... wystarczy :) niech książki i radio towarzyszą mi każdego dnia i będę szczęśliwy. wszystko powyższe jest mocno drugorzędne, a stanie się jeszcze bardziej oddalone ode mnie, gdy pojawi się pies, którego zamierzam przygarnąć ze schroniska. wtedy życie w moim małym domu nabierze kształtów, barw... wyostrzy się zapewne moje spojrzenie na wiele spraw, a jeszcze więcej przestanie mnie zajmować. bo idzie o to, że z biegiem lat coraz mocniej zagłębiamy się w gęstwinę netu, gdzie gówno zawsze przeważa nad perłami. gdzie syf ilościowo wygrywa z każdą wartościową treścią.
oszczędność czasu, energii, mniej śmieci produkowanych indywidualnie, drugi/trzeci obieg używanych przedmiotów, DIY naprawy, wymiana bezpieniężna, zbieranie pożywienia w miejscach, gdzie jest ono dostępne za darmo, picie kranówy / wody ze studni, zamiast kupowania napojów i wód mineralnych, zbieranie deszczówki, unikanie plastiku w ogóle...
da się! trzeba chcieć i tyle.
nie chcę by ten tekst był potraktowany jako jakiś pieprzony manifest. to dla mnie pewne wyzwanie, jakieś indywidualne starania, mój wybór, moje decyzje. wystarczy zwolnić i NIE ROBIĆ pewnych rzeczy, które dotychczas stanowiły coś oczywistego w naszej codzienności... a potem można zacząć ROBIĆ coś, czego dotąd nie robiliśmy - dla dobra tej zgwałconej planety, naszego osobistego podwórka i bliskich, którzy będą żyć po nas.
wszystkich, którzy chcieliby potraktować te moje wypociny jako swego rodzaju "radykalizm" i tępe "samoograniczanie się" pocieszę tym, że żyjemy w kompletnie spierdolonych czasach i będziecie mogli mówić o radykalizmie, gdy za czas jakiś pojawią się nowi Unabomberzy (a myślę, że wcześniej czy później się pojawią) i zimny pot przerażenia spłynie po plecach skurwieli, którzy latając sobie wesoło w kosmos, tworząc VR-kołchozy, czy bawiąc się w ponadnarodową politykę, "przy okazji" pauperyzują świat, niszczą planetę, dewastują lokalne społeczności i... ktoś na nich poluje, a okres ochronny się skończył i - posługując się nowomową morderców-myśliwych - rozpoczęto dochodzenie postrzałków zwierzyny grubej.
amen