💾 Archived View for magicznylas.pl › gemlog › 9_100.gmi captured on 2023-07-10 at 13:10:20. Gemini links have been rewritten to link to archived content
-=-=-=-=-=-=-
Często wracam do przeczytanych książek. Ulubione pozycje magluję bezlitośnie, czytam od deski do deski, aż do znudzenia. Najchętniej zanurzam się w lekturze książek, które mnie inspirują, motywują i w których mogę odkryć coś nowego, na co nie zwróciłem wcześniej uwagi. Tym razem czytając „Jedz i Biegaj” Scotta Jurka, skupiłem się na poradach dotyczących diety wege, z myślą o dopracowaniu własnego menu. W rozdziale, w którym autor opisuje swoje zmagania na trasie Spartathlonu, natrafiłem na ciekawy akapit, który z dietą nie ma nic wspólnego, a który to bardzo mnie zaintrygował:
Różne osoby pytają mnie, o czym myślę, kiedy biegnę na długi dystans. Chaotycznie pojawiające się myśli są wrogiem ultramaratończyka. Najlepiej skupić się na rzeczach niezbędnych: kiedy ostatnio jadłem, jak daleko do punktu odżywiania, gdzie jest mój przeciwnik, jakie mam tempo. Pomijając tego rodzaju refleksje, najlepiej jest się zanurzyć w chwili obecnej, kiedy nic innego się nie liczy.
Niekiedy, relacjonując swoje zmagania z przeróżnych startów, wspominam o stanie umysłu i jego kondycji w trakcje największego wysiłku. Czasami, podczas rozmów ze znajomymi biegaczami, opowiadamy sobie o tym jak wyłączamy myślenie, bo myślenie bywa niebezpieczne lub o tym, jakie umysł płata figle po nieprzespanej nocy na szlaku. Powyższy cytat zmusił mnie do tego, aby na dłużej zatrzymać się przy tym zagadnieniu. Jak to jest naprawdę? Bo przecież myślenia nie da się wyłączyć i chcąc nie chcąc podświadomie analizuję każdy ruch lub zmagam się z pokusą rezygnacji, która zazwyczaj zaczyna się od jednej małej myśli rodzącej wątpliwości, wywołującej lawinę pytań typu: co będzie kiedy odpuszczę?
O czym myślę, kiedy biegnę, kiedy startuję, kiedy trenuję? W jakim stanie jest mój umysł i gdzie odlatuje, kiedy wychodzę daleko poza strefę komfortu?
Bywa tak, że podczas mocnych akcentów lubię się konkretnie sponiewierać. Dla mnie najtrudniejsze są biegi interwałowe i długie wybiegania.
Podczas tych pierwszych często pojawia się pokusa skrócenia treningu, zamiast dziesięciu powtórzeń, osiem. Nie wiem, dlaczego, ale zawsze korci mnie, aby odpuścić już po drugim powtórzeniu. Staram się wtedy odpędzić natrętne myśli i skupić na dokończeniu treningu. Chwila odpoczynku w truchcie pomiędzy szybkim biegiem, to doskonały moment, aby się uspokoić, skoncentrować i przekierować myśli na jakieś pozytywne wydarzenie z przeszłości. Czasami, gdy bardzo mi się nie chce, a trening bywa męczarnią, staram się wywołać pozytywny wkurw. W głowie pojawia się totalny chaos, jest kilka spraw, które nie dają mi spokoju, a które potrafią wydobyć ze mnie prawdziwego zwierzaka.
Już po treningu, całe napięcie ulatuje, a ja cieszę się z wykonanego w 100% treningu.
Długie wybiegania. Trudne, bo nudne. Kilometry ciągną się powolnie, a czas płynie niczym nurt nizinnej rzeki. Kiedy załapię rytm i wyciszę się, okazuje się, że mam masę czasu na przemyślenia, uporządkowanie w głowie bieżących spraw. Czasami wpadam na ciekawy pomysł, który mogę wykorzystać w stolarni lub w ogrodzie. Mogę zaplanować strategię na zbliżające się zawody. Bywa też tak, że kręcę filmy, czyli wchodzę w strefę marzeń i tego jak zajebiście móc je zrealizować. Można się zapomnieć. Można odzyskać równowagę. To jest zdrowe.
Treningi wyjazdowe, najczęściej w pięknych okolicznościach przyrody.
Podczas ostatniej karkonoskiej wyrypy, pomimo niesprzyjających warunków, biegło mi się doskonale. Przeszkadzał zacinający deszcz, zimny wiatr wiejący nad granią, błoto lub płynący szlakiem potok. Co tam taka dupówa, dałem się ponieść nogom. W głowie kołatała myśl, powiedzenie Indian Raramuri: kiedy biegniesz po Ziemi i biegniesz razem z ziemią, możesz biec bez końca. Dokonałem skrótu myślowego: kiedy biegniesz po Ziemi, biegnij razem z nią. I chciałem poczuć flow, energię przepływającą przeze mnie, czerpać siłę z zimnych skał, miękkiej ziemi. Skupiłem całą uwagę na pokonywaniu każdego podbiegu, skakałem z kamienia na kamień. I poczułem moc, byłem ponad zmęczeniem, ponad lejącą się z nieba strugą wody. Co jakiś czas sięgałem po kawałek batona energetycznego i leciałem, leciałem.
Boli, łapie mnie kryzys za kryzysem. Jestem słaby i pękam. Nieczęsto odnoszę sukces i wygrywam z własnym umysłem. Kiedy próbuję biec, on mówi: stop, przejdź do marszu. Posłusznie maszeruję. Kiedy chcę iść, on krzyczy: zatrzymaj się! I zatrzymuję się, choć wiem, że nie powinienem.
Nigdy, nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawaj.
Nie potrafię skupić się na tym, co ważne, na jedzeniu, najbliższym punkcie odżywiania, odległościach, a tym bardziej przeciwnikach. Mam to gdzieś. Myśl o przerwaniu męki, dominuje. Szukam wymówek, usprawiedliwienia. Przestać myśleć? To nie takie proste! Staram się myśleć o czymkolwiek innym, tylko nie o bazie zawodów, o gorącym prysznicu, o tym, aby odpuścić. Nierzadko przegrywam, do mety docieram, ale bez woli walki o miejsce, o lepszy czas.
Kiedyś podczas cholernie dużego kryzysu, kiedy byłem o krok od tego, aby zejść z trasy – to był 70 kilometr Sudeckiej Setki – muzyka puszczona z mp3 w telefonie wyrwała mnie z przygnębiającego letargu. Zebrałem się w sobie, demotywujące myśli uleciały. Myślałem o tym jak pokonam linię mety, złamię życiówkę i zbliżę się maksymalnie do 13 godzin. W myślach byłem zwycięzcą. Ruszyłem przed siebie wyprzedzając kilku rywali. Wtopiłem na 10 km przed metą. Zeszło ze mnie powietrze, osłabła wola walki, nie zadziałało przyciąganie mety. Nie mogłem zebrać się w sobie, pojawiła się myśl, że zaraz koniec i nie ma, co się męczyć. Jeszcze dziewięć, osiem kilometrów i w końcu meta.
Pech? Wątpię. Nie potrafiłem się skupić na tempie, przeciwnikach, trasie, w głowie miałem jedno: odpuść facet. A przecież jeszcze na 30 kilometrze wizualizowałem sobie jak to wpadam na metę w pierwszej dziesiątce z nową mega życiówką.
Ze startu na start rośnie moje doświadczenie. Na trasie bywa różnie, raz lepiej, raz gorzej. Czasami boli, bywa smutek lub radość na mecie. Po tych kilku latach biegowej przygody nauczyłem się jednego, aby przetrwać i wygrać nie należy się załamywać. Niby proste, ale czasami cholernie trudne do wykonania. Ważne, aby myśleć pozytywnie i nie dać się zwariować. A kiedy w trakcie powiem sobie: kurwa, nigdy więcej! Pomyślę o tym, że tam, za linią mety będę chciał znowu i więcej, i więcej.
[009/100]