💾 Archived View for danieljanus.pl › czytatki › 2021 › 12-14.gmi captured on 2022-06-11 at 20:35:24. Gemini links have been rewritten to link to archived content
⬅️ Previous capture (2022-06-03)
-=-=-=-=-=-=-
Pierwsze podejście do trylogii o żołnierskim synu, nieprzetłumaczonej jeszcze na polski, robiłem bodaj trzynaście lat temu. Kupiłem sobie wtedy na amsterdamskim lotnisku „Shaman’s Crossing” i przeczytałem, o ile pamiętam, z umiarkowanym zainteresowaniem. Nawet trochę mnie wciągnęło, ale poprzestałem wtedy na wrażeniu, że to nie ten poziom co skrytobójca czy żywostatki.
Teraz przeczytałem jeszcze raz cały cykl i z radością stwierdzam, że pierwsze wrażenia mylą. Z tomu na tom jest coraz lepiej. Ta trylogia się po prostu wolno rozkręca.
Przy okazji uświadomiłem sobie jeszcze raz, co mi wtedy zgrzytało. Nazwałbym to… wyblakłością świata tych książek.
Tak jak w „Uczniu skrytobójcy” lądujemy od pierwszych stron w żywym, barwnym świecie, skrzącym się od słońca i magii, ociekającym krwią, potem i intrygami – tak w „Shaman’s Crossing” mamy patriarchalne społeczeństwo, w którym wzrasta główny bohater, jakby wyjęte z wiktoriańskiej Anglii. Socjologicznie jest to skonstruowane ciekawie, jak to u Hobb: każdy syn rodziny szlacheckiej ma z boskiego nadania wyznaczoną rolę w społeczeństwie w momencie urodzenia. Każdy pierwszy syn rodzi się dziedzicem, drugi – żołnierzem, trzeci – księdzem, czwarty – artystą, i tak dalej.
Ale bóg tej religii określany jest po prostu jako „the good god”. Dni tygodnia nazywają się Firstday, Twoday, Threeday, Fourday, Fiveday, Sixday i Sevday. Dużo uwagi na początku poświęcone jest relacjom w rodzinie, w której chłopcy przyuczani są do swoich ról, dziewczynki do swoich (bycie żoną, prowadzenie domu i odwalanie niewidzialnej roboty) i wszyscy wszystkich karcą („rebuke”, ulubione słówko narratora). No jakbym czytał Thackeraya albo innego Dickensa. Jeśli ma się oczekiwania barwnego świata od pierwszej strony, można się zawieść: tu czytelnika wita sepiowy kurz prerii.
Im dalej jednak w cykl, tym bardziej ten świat wciąga, historia porywa i zżywamy się z głównym bohaterem, towarzysząc mu w jego drodze drugiego syna: w tym purytańskim domu, w akademii wojskowej, w kontaktach z magią (która, jak się okazuje, jednak jest), w snach, w kontaktach z innymi ludźmi i innymi kulturami, w przeorganizowywaniu pod ich wpływem własnego obrazu świata, w radzeniu sobie z niesprawiedliwością i okrucieństwem, w definiowaniu siebie na nowo, w osobistych tragediach, tęsknotach, ekstazach i zwycięstwach. To jest bardzo dobra obyczajowa fantasy. Jak to u Hobb.
Na koniec szczegół, który zapamiętam: szczególnie ważne jest w tych książkach jedzenie, fizjologiczno-sensoryczna czynność żywienia ciała. Narrator opowiada o nim często i bardzo zmysłowo. Nigdy nie czytałem tak opisywanego jedzenia. To ze mną zostanie.