💾 Archived View for danieljanus.pl › czytatki › 2020 › 16.gmi captured on 2022-06-03 at 23:13:42. Gemini links have been rewritten to link to archived content
-=-=-=-=-=-=-
Jeszcze zanim zacząłem czytać, wiedziałem, że mam osobne serce dla tej książki – a to z co najmniej trzech powodów. Raz, że dostałem e-booka na imieniny od Żony. Po drugie: książka należy do kategorii „prawie znam autora” – Ray (tak o nim myślę, choć to człowiek wielu profesji i wielu tożsamości) to znajomy moich znajomych, a bloga miloscpo30.net czytam i cenię od dawna. I wreszcie jest to powieść, której akcja rozgrywa się w miejscu, które odwiedziłem, zdeptałem własną stopą i mam stamtąd silne i żywe wspomnienia, czyli na Islandii. Podchodziłem więc do lektury z większą życzliwością niż zazwyczaj – i bez oczekiwań (bo po co). Gdybym je jednak miał, nie zawiódłbym się.
Islandia, marzec 1920. Zima ma się ku końcowi, ale dzień nadal jest krótszy od nocy, a surowa, wietrzno-śnieżna pogoda nie rozpieszcza. Jak może w taką pogodę spędzać wieczory kowal mieszkający samotnie na obrzeżach małej wioski, położonej o kilka godzin jazdy konnej od Reykjavíku? Może czytać albo pędzić życie towarzyskie? Tak, ale Gunnar nie lubi ani książek, ani ludzi, ani samego siebie. Jego jedynym towarzystwem jest pies, klacz, alkohol i depresja, otulająca go znajomym, chłodnym szalem ciemnych myśli. Kiedy więc któregoś dnia znajduje na progu swojej kuźni rannego nieznajomego, nie jest zadowolony. Pomaga mu wyzdrowieć tylko po to, żeby się go jak najszybciej pozbyć; zanim to jednak nastąpi, Sigurd, bo tak przedstawia się ów człowiek, zaczyna snuć opowieść…
Można by powiedzieć: powieść szkatułkowa. Nie znaczy to jednak, że „zewnętrzna” opowieść, ta o Gunnarze, jest ledwie pretekstem dla „wewnętrznej”. Nie: obie historie prowadzone są równolegle przez prawie całą książkę i wydawało mi się zrazu, że nie są ze sobą w żaden sposób powiązane. Im bardziej jednak zbliżałem się do końca, tym więcej mnożyło się niewiadomych w obu opowieściach, aż koniec końców okazało się, że te opowieści przenikają się i zaplatają w nader zakręcony sposób. Bardziej niż szkatułkę konstrukcja „Storytellers” przypomina mi więc butelkę Kleina.
O czym opowiadają „Opowiadacze”? O bezmiarze smutku, który człowiekowi może zalegać na dnie. (Postać Gunnara zostanie ze mną na długo, a to dzięki konstatacji, że nie trzeba głównego bohatera lubić – nie polubiłem go – żeby móc z nim silnie empatyzować.) O tym, co się dzieje, kiedy nie ma się przestrzeni na siebie. O marzeniach, miłości, fascynacji i zderzeniach z rzeczywistością. O tym, co może się stać, kiedy człowiek się tak bardzo zafiksuje na własnych myślach, przekonaniach, wspomnieniach i planach, że przestaje zwracać uwagę na świat. O stwórczej i niszczycielskiej mocy słów. I o Islandii, krainie zimna, bezkresu, surowego piękna i zórz.
Są w tej książce rzeczy, które mogą zgrzytać. Od początku moją uwagę zwrócił charakterystyczny styl narracji: precyzyjny, prawie techniczny. Zanim się do niego dostroiłem i wyczułem subtelną nutę ironii i humoru, miałem wrażenie, że to kwestia nienatywności (Ray napisał tę książkę po angielsku, choć jego językiem ojczystym jest polski), ale po paru rozdziałach się przyzwyczaiłem. Dalej: czytając miałem nieodparte wrażenie, że realia życia Gunnara i jego sąsiadów, choć są surowe, to jednak mniej, niżbym się spodziewał – i rzeczywiście, autor (który zrobił porządny risercz) w posłowiu wyjaśnia, że tę surowość nieco złagodził na potrzeby fabuły. Czasem miałem wrażenie, że bohaterowie zachowują się ni z gruszki, ni z pietruszki i że ich nie rozumiem: a potem myślałem sobie „taaaa, a w realu to może się zachowują do sensu?!” No i jest w książce jeden element fantastyczny, jakby wyciągnięty z innego zestawu klocków – a jednak jakimś przedziwnym trafem broni się.
7/10 czy 8/10? Chyba bardzo mocna siódemka. Ale jeśli widzieliście zorzę polarną i byliście pod wrażeniem, dopiszcie sobie punkt.